Wiatr potężniał. Krople deszczu stawały się coraz większe, grubsze, powoli zaczynały przypominać ścianę ulewy. Księżyc do połowy zakryty skłębionymi kształtami chmur lekko jedynie drogę oświetlał. Z jasnych blond włosów stojącego dziecka spływała woda. Były mokre, woda lała mu się po twarzy przelewała przez powieki, ściekała po nosie i ustach. Stał tam na ścieżce i patrzył, patrzył swymi szeroko otwartymi oczami na nadjeżdżającego jeźdźca, który pędził konno w jego stronę. A wtem z wolna zaczął zatrzymywać się jak miecz, który już ma wbić się w szyję wroga w czasie bratobójczej bitwy i nagle starego przyjaciela rozpoznawszy zatrzymuje się na palec przed gardłem jak to nieraz bywało za domowych wojen które kilkadziesiąt lat temu przez Imperium się przetoczyły.
Kwintus ujrzał na drodze dziecko, małe, zmoknięte, jeśli z tej odległości dobrze ujrzeć się dało, wieku gdzieś około lat 5 lub siedmiu, przynajmniej ze wzrostu. Z wyrazu twarzy trudno było rozpoznać jego płeć. Włosy miało białe jak śnieg, który w górach wysoki leży, a oczy, spojrzał konia zatrzymawszy w oczy jego, i ujrzał w nich coś, blask jakiś dziwny, a może mu się zdawało, bo po chwili były to zwykłe oczy małego dziecka. Skąd dziecko na leśnej drodze u gór wrót pytanie powinien sobie zadać, lecz zmęczenie, padający deszcz i pragnienie dotarcia do grodu stępiło zmysły Kwintusa. Bezwiednie, bez zastanowienia, jak by gdzieś to w przesmyku Korynckim w piękny pogodny dzień się odbywało, w którym karawanę wędrowców spotkał, albo bardziej na Via Appia do człeka przeciwka jadącego się odezwał, zapytał Quis est?
Czego właściwie spodziewał się, co chciał usłyszeć od małego barbarzyńskiego dziecka które pewnie nigdy dotąd na oczy rzymianina nie widziało. Po chwili zdał sprawę sobie z głupoty swego pytania, gdy wtem osłupiał i śmiech perlisty z głupoty własnej zamarł mu na ustach prawie na kształt jakiegoś ducha w posąg zamienionego. Usłyszał łacińską odpowiedź jestem Venanciusz, zgubiłem się w lesie. Odpowiedź banalna, zwykła, ale odpowiedź ta była wypowiedziana tak czystą łaciną, że i rodowity rzymianin lepiej by nie powiedział. Sam Kwintus taką nie władał, bo wiele lat w różnych prowincjach zwłaszcza na wschodzie przebywając dziwnego akcentu nabrał.
Bo pod uwagę biorąc wielkość krain barbaricum które to od Dunaju i Renu hen w niezmierzone stepy aż po Borystenes i dalej i po można dalekie północne nad którymi succinum dostać można sie rozciągają spotkanie rzymianina nawet wiekiem dorosłego było rzeczą niełatwa i Kwintusowi jedynie razy kilka w życiu jego się zdarzyło. Ale nawet gdyby senatora tu spotkał mniejsze byłoby zdziwienie, bo znając wielkich panów obyczaje dziwne może który z nich jako rozrywkę aby rzymską nudę zabić, kiedy od czasów Boskiego Cezara wojny się skończyły i świat nudny (wielu zdaniem) się zrobił może by chciał na ten przykład do kraju Neurów lub innych jeszcze barbarzyńców podążyć aby go poznawać. Ale rzymskie dziecko w lesie. To był przypadek wręcz trudny do wytłumaczenia. Ale skoro się stał Kwintus zeskoczył z konia i podszedł do dziecka. Mały podniósł głowę i spojrzał mu w twarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz