Ponad doliną wznosi się zamek
Wieżami wkoło upstrzony
Fosa okala mury jego
Blankami on otoczony
Chorągiew na szycie zatknięta
Powiewa w wiatru tchnieniach
Wbita w kamienne pęta
Dziś miota się w płomieniach
Wokoło horyzont ciemnieje,
Gdy zmierzch w tym miejscu zapada
Lecz spytać by można, gdyby było kogo
Czemu na trupach nawet kruk nie siada
Zabici rycerze, czy zamku obrońcy?
Czy może to napastnicy?
Leżą pokotem na trawie zielonej
Miast leżeć spokojnie w kostnicy
Lecz ciało zabite, gdy na ziemi kwitnącej
Leżeć mu gdzieś wypadnie
Zawsze znajdą się jacyś amatorzy
którzy by zjedli je snadnie.
Ścierwojady lub wrony srebrzyste
Mrówki, ślimaki czy żuki
Zawsze coś smacznego znajdą.
Jeśli zostawią im kruki.
Lecz w miejscu tym nie ma nikogo,
Ni ptaka owada czy jeża
Tylko płonąca chorągiew
W miejscu gdzie stoi wieża
Ona w płomieniach powiewa
Czy znak to mocy piekielnej?
Co stało się w zamku starym
Czy znak to śmierci diabelnej?
Dziwna pustka wokoło
Na murach wtem biała zjawa
Tam gdzie jest dziura w blankach
Gdzie wcale nie rośnie trawa
Miejsce to wypalone
Nogi zjawy przemierzają
Nie głupcze, co ty mówisz
Przecież zjawy nóg nie mają
One ciałem swym eterycznym
Przemykają ponad czarną ziemią
Tam gdzie przejdą śladu nie ma
W miejscu oddanym płomieniom
Które wcześniej ją wypaliły.
Teraz tylko chorągiew płonie
Widać ją z wielu mil w dali
A zew wiatru płoszy wkoło konie
Dążących do zamku rycerzy
Gdyby któryś miał tyle odwagi
Udać się na wyprawę
Pomścić złych mocy zniewagi
Lecz przecież nikogo tu nie ma
Tylko pustka dziwna dokoła
Nie ma tu nawet ptaków
Nikt tu nikogo nie woła
Lecz gdy słońce rannym świtem
Promień swój zetknie z ziemią
Gdy jutrzenka znowu wstaje
To chorągiew oddana płomieniom
Gaśnie nagle jak zdmuchnięta świeca
Nie ma nigdzie już trupów rycerzy
Zieleni się trawa wkoło
Tłum turystów do zamku bieży
Wzrokiem fosę i jego mur stary
Aparatów swych niechybne oko
Kierują parametry nastawiając
Tam gdzie wieża się wznosi wysoko
Nie ma zjawy, na wierzy chorągwi,
Nie ma duchów mar i umrzyków
Jeśli coś na zamku słychać
To głosy skośnookich Japończyków
Gdzie chorągiew płonąca, gdzie zjawa?
Czy to było senne widzenie?
A może złudzeniem jest tylko
Gdy Japończyk wyciąga jedzenie
I sobie spokojnie spożywa
W miejscu, gdzie leżały ciała
Jak on może to robić?
Czy ziemia nie jest mała?
Że przybył tutaj z daleka
By jeść dzisiaj śniadanie
Tam gdzie jeszcze przed chwilą
Kruki miały ucztowanie?
Przecież kruków żadnych nie było
Mówiłeś, gdzieś przed kilku zwrotkami
Wszystko ci się już pieprzy
Zbyt się zajmujesz dziwami
Bo czy kto sprzątnął te trupy
Co przed chwilą tu były?
Nie, to one w twej głowie
Niedawno się chyba ci śniły.
Nie było fosy, ni zjawy
Żaden sztandar nie płonął na wierzy
Nawet zamku nie było całego
Ani trupów martwych rycerzy
To nie jest zamek stary
To tylko jego ruiny
Nikt tu teraz nie mieszka
Chyba, że jakieś dżiny
Z ziemi arabskiej, dalekiej
W miejscu się tym osiedliły
I one płonącą chorągwią
Umysł twój omamiły
Gwar, wkoło turystów morze
Ruiny stare ogląda
Idę stąd, bo oszaleję
Demon do mej głowy zagląda
Uciekać trzeba od zamku
Płonącej chorągwi i zjawy,
Biec przed siebie szybko
Wyrzucić z głowy mary
Już na kamieniu cicho,
Do snu się głowa składa,
Gdy wtem nagle leżę spokojnie,
A tu kamień mchem porosły gada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz