Dzisiaj w końcu poczułem, że jest cieplej, poczułem jakby woń wiosny weszła w moje nozdrza i dostała się do mózgu. Pisałem już o tym pewnie kilka razy, ale nie lubię zimy, choć czasem potrafi być prawdziwie piękna jak drzewa pokrywa drobniutki całun śniegu. Jak w chwili, gdy sikorki, które były na filmiku kilka postów wcześniej wyjadają ziarno z karmnika, i choć normalnie są płochliwe i wiosną czy też latem trudno do nich bliżej podejść aby zrobić im jakieś zdjęcie, to zimą.. Zimą jest inaczej. Zimą są inne, nie boją się, a może boją się jak kiedy indziej ale zimno i głód pcha je do karmnika, i choć gdy podchodzi się do niego na kilka metrów odlatują, to wystarczy zatrzymać się na kilka sekund wracają z powrotem. Tak, latem by nie wróciły. Ale choć wiosną lub latem by nie wróciły, i choć zima potrafi być piękna, to i tak jej nie lubię.
Nie lubię bo nie kwitną kwiaty, nie lubię bo nie czuć lekkiego, zwiewnego ciepłego wiatru w powietrzu, i nie lubię bo zimą nie mogę jeździć na rowerze. Co prawda niby teoretycznie mogę, są przecież tacy, co i zimową porą na nim jeżdżą. Ot kilka dni temu, z Gliwic wracając, widziałem takich, którzy pomimo tego, że ulice pokryte były białym dywanem na prawie 10 centymetrów zalegającym to i tak na rowerach jeździli. Podziwiam ich, ale ja bym tak nie mógł bo i zdrowia na to nie mam i ogólnie zimna nie lubię. Ale jeździć lubię, kocham wręcz prawdziwie i dziwie się, że kiedyś mogłem nie jeździć. Jak teraz myślę o tych czasach, gdy na rowerze nie jeździłem to dziwie się, że to w ogóle było to możliwe, myśl ta jest jak jakiś zły sen, koszmar z którego należy się jak najszybciej obudzić, gdy czarnymi mackami, pajęczą siecią spętany, uciekać się chce a nogi do ziemi przyrosłe biec nie mogą. Ale to tylko zły sen, mara której nie ma.
A najbardziej dziwię się bo dawno, dawno temu kilka osób do jeżdżenia na rowerze mnie namawiało, ale nie udało im się to, bo uważałem wtedy, że to nie dla mnie. O jak głupota straszną jest rzeczą. Ale to chyba klasyczne dla mnie, że im bardziej mnie ktoś do czegoś namawia, tym rośnie, jakby w przekorze, jakby trzecią dynamiki Newtonowskiej zasadę chcąc wypełnić, opór. Opór, który mówi, aby zrobić na przekór wszystkim, po swojemu. i choć czasem wygodne to jest, bo i do złych rzeczy zawsze ciężko było mnie namówić i z raz obranej ścieżki zepchnąć, też do łatwych rzeczy nie należało, to jednak czasem powodowało, że choć racje mieli ci, którzy do czegoś mnie namówić postanowili, to ja i tak robiłem inaczej.
I tak też z rowerem było, że jeździć zacząłem pewnego razu, gdy nikt mnie już do tego nie namawiał. I teraz wyobrazić mi sobie trudno jak to być mogło, gdy na nim nie jeździłem. Bo chyba nic nie daje mi takiej wolności, takiego poczucia adrenaliny, jak to. I rozumiem teraz tych wojowników z dawnych czasów, którzy kochali się w tym, aby na konia wsiąść i pędzić, pędzić bez ustanku po szerokim stepie. Jak mówił, Gengis Chan, że największą przyjemnością w życiu mężczyzny jest wsiąść na konia pokonać swych wrogów i pędzić ich przerażonych przed sobą po szerokim stepie.
I choć koń metalowy, choć step wyliniały jakiś i do bezkresności mu daleko, i choć wrogów żadnych pędzić przed sobą dziś nie sposób, to jednak to poczucie wolności, siły i piękna zostało. I mieć nadzieję pozostaje, że słonce szybko przyjdzie, wiosna z kwiecistym welonem świat pokryje, i będzie można znów jechać, jechać, jechać. I ta wyższa temperatura dzisiaj mnie do tego nastawiła, abym o takich rzeczach myślał. Eh, jeszcze poczekać przyjdzie. :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz