poniedziałek, 13 lutego 2012

CXXX. O zbliżającej się burzy

Jeżdżąc na rowerze po okolicy zwłaszcza, gdy zapuścimy się gdzieś daleko od domu nieraz, gdy w dzień ze zmienną pogodą jeździć się zdarzy niebo ciemnymi chmurami się pokrywa i przed burzą uciekać trzeba. Lubię zawsze to uczucie z jednej strony zawsze strach w sercu rodzące, że burza gdzieś w środku pola cię zastanie i może nawet piorunem przez łeb oberwać przyjdzie. Z drugiej wszak jest to przyjemne, w głowie czuje się przypływ adrenaliny, widać na niebie chmury czarne, słychać pomruk zbliżających się z wolna grzmotów, i myśl przez głowę przechodzi, jak zdążyć do miejsca jakiegoś dojechać, aby przed burzą sie schronić.



Jeśli jeździ się po mieście, to takiego efektu nie ma bo raz zawsze gdzieś sie schronić można a dwa jakoś burza sama w terenie siecią bloków i miejskiej zabudowy pokrytym grozy swojej ale jednocześnie i uroku swego wiele traci. Nie widać wszystkich jej faz nie czuć jej podmuchu na twarzy, nie widać gdy się zbliża, ot przychodzi i odchodzi i nawet nie wiadomo kiedy. Poza tym, gdy wokoło, jak to w mieście bywa, ludzi jest dużo też nie bardzo czuć tę burzę. Niby jest a jakby jej nie było.



Zupełnie wszak inaczej jest gdy z burzą w wiejskiej okolicy sie spotykamy. Ja z taką mam do czynienia zwłaszcza często jeżdżąc jurajskimi szlakami. Najlepiej, gdy jedzie się samemu, jakąś wiejską okolicą na ten przykład polami z daleka od najbliższych miast lub nawet wiosek. Wtedy widzisz gdzieś na początku, gdzieś tam hen na horyzoncie chmury czarne, ale mówisz sobie, nie nic się nie stanie. burza przejdzie gdzieś bokiem, nie ma sie co bać, w końcu nie będą sie wracał z powodu jakichś durnych chmur. Nic mnie nie zawróci.



Lecz potem słyszysz znów grzmot jakiś głuchym echu dźwiękiem w majaczących daleko w tle mijających krajobrazów się odbijający. I znowu myślisz a co tam wrócę się to pewnie sie okaże, że burza przejdzie i będę znowu żałował, że za mało sobie pojeździłem. I jedzie się dalej. Wtem okazuje się, że niebo staje się coraz ciemniejsze, a grzmoty słychać coraz wyraźniej. Nie jest to już cichy pomruk na horyzoncie, ale dudnienie wielkie, którego aby nie słyszeć sposobu nie ma. Tu już nie ma żartów. Powiew szybki wiatru chłodnego twarz owiewa i myślisz sobie. Teraz to już nie zabawa, trzeba by gdzieś uciekać. Tylko gdzie?



Wszystko, gdzie bezpiecznie można się przez piorunami schronić jest daleko, o ile nie jest się samobójcą, który wybierze w tym celu drzewo na środku równiny rosnące. A i tacy przecie się zdarzają często, gdyż raz nie jeden ich pod takimi drzewami myślałem. Ale zostawmy potencjalnych samobójców ich szaleństwu i ciągnijmy dalej. Trzeba więc znaleźć coś lepszego, jakieś schronienie, które liczymy, słusznie czy nie to potem się okazuje, że bezpiecznym będzie i zmoknąć nam nie pozwoli.



I wtedy czuje się tą adrenalinę która uderza do głowy, jedzie się ile sił, bo to jest wyścig z czasem, albo się zdąży, albo burza, z deszczu strugami i uderzeniami piorunów nas doścignie, jak jastrząb zająca na polu gdzieś wypatrzywszy gromem z powietrza jeźdźca niespiesznego uderzy.



Zaczyna się walka. Walka z dziką siłą przyrody, która jak napisałem największy urok ma, gdy ludzi wokół nie ma. Jesteś tylko ty i szaleństwo burzowych chmur na niebie się kłębiących w błyskach piorunów czule drzewa wyniosłe obejmujących. I choć zawsze jest strach to z drugiej strony jest to całkiem przyjemne, na tyle, że często widząc wcześniej, że powinienem się wycofać, jakby szukając tego do takiej sytuacji dopuszczam.



I jedzie się, jedzie ile sił, po kamieniach, po trawie, po drodze, często w strumieniach padającego deszczu, aby zdążyć. Nieraz uda się nawet przed deszczem zdążyć, innym razem natomiast to burza nas doścignie, gdy strzałom niechybnym ujść się nieudało. Tak czy inaczej jest fajnie, choć nieraz tak zmokniętym przyjechać mi się zdarzało, że nawet z butów wodę wylewać było trzeba. Piękne uczucie, przepiękne.



Ale z najgłupsza rzecz zdarzyła mi się w zeszłym roku w lipcu, a może to był czerwiec bo pamięć zawodna jest i przeszłe wydarzenia jak mgłą w niej sie pokrywają, że im dalej od nich tym jedno od drugiego trudniej jest rozróżnić. Jechałem wiec przez pewne wioski, tradycyjnie zaczęło padać i na burzę się zbierać, gdy wtem zobaczyłem wiatę autobusową, mogłem jechać dalej do miasteczka, albo schronić się w wiacie. Nieraz już w takich wiatach przed deszczem się chroniłem, więc wybrałem tą możliwość. Wszedłem do niej licząc, że wiata ochronę mi zapewni, deszcz szybko przejdzie a ja spokojnie dalej sobie pojadę.



Poniekąd miałem rację z tym, że deszcz szybko przejdzie. Natomiast nie miałem zupełnie racji licząc na to, że wiata owa mnie przed czymkolwiek ochroni. Oczywiście sama wiata nie przeciekała, co to to nie. Jakżesz bowiem meta przeciekać może, chyba żeby skorodowany był, ale tylko ślepiec pod dziurawa i skorodowaną wiatą przed ulewą schronienia poszukiwał będzie, a ja za aż takiego ślepca si nie uważam, nadzieję mając, że słusznie. Ale wiata była koło drogi, tak ustawiona, że akurat przed nią na drodze tworzyły się kałuże głębokie, wody nieprzebranej pełne. A drogą jeździły tiry, wielkie jak bestie owe w dawnych czasach żyjące, które dinozaurami uczeni mężowie nazwali. I jakby bestie te straszliwe cielska swoje po drodze to w jedna to w drugą stronę ulice dudnieniem stóp swych gigantycznych wypełniając.



I każde przejechanie takiego tira, a może przebiegniecie bestie jakoweś mógłbym myśleć, gdyby rzecz ta którą opisuje we śnie miejsce miała, ale przecież nie we śnie a na jawie to było, więc nie bestie a olbrzymie pojazdy te to były, kończyło się tym, że z wody tej na mnie jak wiadrem chlustało. Raz za razem, raz za razem strumienie po twarzy, ciele całym, plecaku spływały. Kropelki drobne a często nitki wody, innym razem an kształt rzeki przybierające po twarzy mej ściekały, spływały, pędziły to tu to tam nie wiatrem a przedziwną ziemi siłą przez człeka dawno temu w Anglii żyjącego, którego Newtonem zwali zbadanej.



Gdyby pojechał dalej, zamiast w wiacie się schronić, to biorąc pod uwagę, że do miasteczka miałem kilometr może maksymalnie dwa, to nawet w jednej dziesiątej bym tak nie zmókł jak wtedy w tej wiacie. I tak zbytnia zapobiegliwość mało zapobiegliwą się okazała, jak często bywa. I tak to paradoksu zasadą, na kształt twarzy w zwierciadle się odbijającej bardzo często co po lewej jest w odbiciu swym prawym się ukazuje, na odwrót zaś to co uprzednio po prawej stronie było się znajdowało nunc gdzieś tam po lewej zobaczyć można. Dziwne to, vere miraculosum ale taka zasada bardzo często wiele ludzkich spraw żywota jego dotyczących regułą bywa.



Warto jeszcze na koniec zastanowić się krótko czy wydarzenie to którem był opisał dobre czy złe było, pozytywnym czy też negatywnym nazwać by można. Patrząc na rzeczy pozory można by rzecz, że pytanie zadający dziwne jakieś brednie baja, bo jakzesz przyjemnym być może zmoknięcie i jechanie potem kilkunastu kilometrów zmoczonym jakby się do jeziora wpadło. I choć nawet dzień to bardzo pogodny był, upalny i słońce promieniami twarz ciało całe gładząc do szybkiego wyschnięcia doprowadziło. I nawet biorąc pod uwagę, że nawet połowa drogi nie minęła, że wysuszony byłem jakby żadnej burzy i ulewy nie było i wszystko to wydawało mi się jeno jakby było częścią jakiegoś dziwnego snu a nie działo się na jawie w realnym świecie nie może to być. Być nie może, aby kto przemokniecie za przyjemne miłe i interesujące zdarzenie uznał.



Ale dlaczego nie może to być? Rozpatrzmy rzecz bowiem z drugiej strony. A eo modo spoglądając na sprawy, które w tej notce opisane zostały, zawsze takie zdarzenie jest o tyle „przyjemne”, że lepiej się je pamięta. Bo w tym miejscu o którym pisze, czyli okolicach Niegowonic wiele razy byłem. A pamiętam najbardziej akurat ten, gdzie zmokłem, bo zawsze zdarzenia niespotykane, dziwne pamięta sie znacznie lepiej niż zwyczajne. I dlatego nieraz pomimo oznak zbliżającej się burzy warto jechać dalej. Bo nawet jeśli się zmoknie, to cóż wielkiego, po prostu się zmoknie, od zmoknięcia nie umrzesz przecie, chyba, że jakąś chorobą na wodę uczulenia dotknięty byłbyś. Od zmoknięcia nikt nie umarł, a frajdy daje to wiele. Co prawda gorzej jest, gdyby piorunem oberwać przyszło, ale na to akurat szansa jest niewielka, mnie przynajmniej nigdy się to jeszcze nie zdarzyło. Nie żebym na to czekał tego to chyba głównie ci dziwacy oczekują, których tutaj opisałem był, którzy pod drzewami na środku równiny, które samotnie crescunt, przed burzą się chronią.



I choć jak pisałem, gdy burza się zbliża to uciekać się chce, umykać na ptaka skrzydłach by z nią się nie zetknąć, co to zwykle robię, to jednak z innej strony pojawia się wtedy często w głowie myśl taka, aby zawrócić i miast schronienia szukać w stronę burzy zbliżającej się pojechać. W strugach deszczu, wśród błyskających piorunów jechać na jej spotkanie, i choć myśl ta może szaloną się nieco zda, nieraz w mej głowie się pojawia. Ale zawsze mówię sobie wtedy – może innym razem :) Chyba nie jestem na to jeszcze wystarczająco szalony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Link within

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...