niedziela, 12 lutego 2012

XC. Lycanthropus IX

Śnieg był biały, przejrzysty, świecił odbitymi promykami księżyca, które odbijały się w śnieżnych drobinkach. Noc była cicha spokojna, jasna, gdyż księżyc blaskiem swym drogę oświetlał. Noc jasna tak, że ujrzeć by można twarz wędrowca, gdyby jemu nocą tą gdzieś wędrować przyszło. Lecz w noc taką, gdy mrozem ziemia wkoło ogarniona i gałęzie prawież od niego pękają komu by wędrować się chciało. Myślałbyś pewnie nikomu i myśl ta słuszną by się zdała, gdyby tak pod świerków linią dwie postacie szare, w księżyca blasku widać nie było. Postacie duże, wielkie, myśleć by można potwory, lub wilkołaki jakieś. A ponieważ księżyca pełnia na niebie to trop ten słuszny prawie na pewno by był gdyby to nie jedynei chorego umysłu wytwory go zwodziły. Bo przecież każden, kto choć trochę przy zdrowych zmysłach jest wie, że wilkołaków żadnych nie ma, a jedynie czasem, gdy wilcy zwierzę jakieś poszarpią ktoś, strachem podszyty myśli że to bestia jakowaś, gdy tymczasem zjawisko to jasne jest ot tak jak blask tego księżyca, który między drzew gałęziami świeci.


Lecz oto i chmura tarczę jego zasłoniwszy jasne promyki niby miecz szyję skazańca przecina, i już ciemność się zwiększa, i czyżby znaczyło to że jednak wilkołaki istnieją i to one, dwa futrzane, wielkie tam pod lasem przemykają. Jednak nie, bo przypatrzywszy się bliżej widać, że to nie żadne wilkołaki, ale postacie dwie na koniach jadą. Mężczyźni, futrami okryci, aby zimno wielkie znieść potrafili. I tak jadą obaj a kopyta końskie ślady wyraźne w zmrożonym śniegu odciskają. Gdy wtem znów promyki księżycowego światła od tarczy jego odbitego przez gałęzie leśne się przeciskają. A jeden z jeźdźców, rękę w rękawice futrzana owinięta wyciąga i coś tam na prawo, gdzieś w głazu stronę wskazuje. Dojrzał, coś, coś kształt jakiś, który na śniegu leżał.

Coś jakby pakunek jakiś, lecz wzrok wytężając mogłoby się wydawać, że to człowiecza mogłaby być postać, ciało na ziemi leżące. Martwe, może od mrozu wielkiego, bo w mróz takowy jaki dnia tego na świecie był nieraz samotny wędrowiec ziemię przemierzając pełny zmęczenia pod drzewem odpocząć na chwilę zamierza a może i zjeść coś co w sakwie niesie, a wtedy sen Hypnos skrzydlaty twarz jego ogrania i razem ze zmęczeniem sen na niego spływa. A powiadali grecy że sen i śmierć to dwaj bracia, tak i gdy snem ogarnięty na mrozie leży brat Thanatos przybywa i mieczem swym obcina mu głowę, a krew na śnieg spływa. Że co? Jaka krew, przecież Thanatos to przenośnia jedynie i choćby swym mieczem i sto łbów obciął to krwi ani jedna kropla nigdzie widoczna nie będzie. Ale tam jest krew, zawołał jeździec. Widzę wyraźnie, krew. Drugi jeździec odwrócił wzrok, tak w blasku księżyca widział wyraźnie że od ścieżki w stronę głazu gdzie leżał człowiek widać było stróżkę krwi. Popatrzył uważnie. Krew była świeża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Link within

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...