niedziela, 12 lutego 2012

LIV. Lycanthropus III

W pewnym momencie droga wyszła z lasu na równinę. Ciemno już było, lecz gdy niebo piorun od tyłu lekko rozświetlił ujrzał je. Były niby małe a takie wielkie, ich obłe kształty zamykały przestrzeń horyzontu i ciągnęły się na przestrzeni II może III rzymskich mil. Było ich cztery może pięć. W ciemnościach i wietrze jedynie od czasu do czasu błyskami burzy dalekiej przerywanymi trudno zliczyć dokładnie ile kształtów mgiełką pokrytych widać.

Wyglądały na małe pagórki, ale gdy chwile patrzył zrozumiał czemu miejscowym wydawały się takie dziwne, nierzeczywiste. Z jednej i drugiej strony była piaszczysta równina, którą po wschodniej stronie, gdzieś w oddali rząd skał zamykał. A z równiny wychodziły góry, pagórki borem porośnięte, czarnym, nieprzeniknionym, który zdawał się tak stary, jakby stał tu już gdy Herodot dzieło swe pisał choć tyle wieków minęło od czasów, gdy Hellenowie wojny swe toczyli. Ścieżka wiodła w ich stronę jakby zapraszała, jakby jakiś głos, gdzieś tam wśród lasu szumiał i przyzywał wędrowca, przyzywał aby w góry wstąpił.

Była rzec trzeba i druga droga, na oko wzdłuż gór w pewnej odległości się ciągnęła, a z tego co mu miejscowi mówili Kwintus domyślał się, że góry minąwszy zakręca i w kierunku grodu, wzgórza omijając zmierza. Lecz zimny i zmarznięty ochoty jechać nią nie miał, wolał drogę drugą wybrać, która przed nim wprost do udania się wołała, a która z prawej strony do gór przylegając zagłębiała się w zielono bure pagórki lasu. A droga równiną wiodła w środku której drzewa stały trzy wielkie, rozłożyste szeroko konary na wietrze się poruszały. Tam gdzieś spod jednego z nich, gdy wyraźnie popatrzeć, źródło wytryska, lecz Kwintus nawet nie spojrzał. Postanowił przyspieszyć i konia popędził, ten źródło minąwszy kamienistą drogą w gór stronę się skierował.

A gdyby tak w źródło pojrzał, cóż ujrzeć by zdołał. Gdzieś tam w wodzie wypływającej leżał palec, ludzki, jeden tylko, a woda gdy źródło mocniej biło lekko nim poruszała i w te i wewte o piasek i korzenie starego buka uderzał. Palec ludzki a może tylko zdało by się że ludzki może psi lub sarnia łapa to była, kto wie jaki palec i kto był właścicielem jego, ale palec wyglądał, jakby godzin a może dni temu kilka obgryziony został. Przez kogo, któż znać może, mrówki chyba, lub inne jakoweś żyjątka małe to zrobiły myśleć byś mógł i trop by się dobrym wydawał, gdyby nie to, że strona lewa kości palca tego ślady jakieś głębsze nosiła, jakby zębem ją kto skaleczył. A mrówka, mała ona czy też duża nawet zębów takich nie ma, aby kość nimi uszkodzić. Tak więc skoro nie mrówka to może wilcy gdzieś psa, lub człeka nawet zamordowawszy szczątki jego, spragnionym będąc tu nad źródło spod buka bijące przynieśli. I trop to prawie na pewno dobry a wilcza wataha tu ucztowała, choć gdyby bliżej palcowi przyjrzeć się to ślad ten większy niż zęby wilka by się wydał. Ale myśl ta głupia bo lwów tu przecież nigdzie w okolicy nie ma, to nie Syria ani Nubii pustynia. Tak pewnie Kwintus by pomyślał, gdyby myśleć czas miał, lecz on coraz szybciej w gór kierunku się udał jakby jakimś magnesem do otchłani tajemniczej przyciągany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Link within

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...