"Jak długo jeszcze będzie się powtarzać to samo? Oto zbudzę się i znów zasnę, będę łaknął i będę znosił chłody i skwary. Nic z tego nie ma końca, lecz wszystko tworzy jakieś koło, ciąż uchodzi i znów przychodzi. Noc wypiera dzień, a dzień każe ustąpić nocy; lato kończy się jesienią, po jesieni następuje zima, a tej znów kres stanowi wiosna. Wszystko przemija po to, by znów wrócić. Nic nowego nie robię, nic nowego nie widzę. wszak można to sobie kiedyś obrzydzić. Jest wielu takich, którzy mają życie nie za uciążliwe, ale za niepotrzebne"
[Seneka - Listy moralne do Lucyliusza]
I niech ktoś powie, że świat ma sens, że ma sens, gdy wszystko w dziwnych czasu obrotach ginie, by powrócić znowu. Zmienia się by być niezmienne, by wbrew Heraklitowi z Efezu do tej samej rzeki co dzień wchodzić, jakby prawa natury obalając. Po co kończyć skoro koniec jest tylko nowym początkiem, po co zaczynać skoro po każdym początku koniec musi nastąpić. Jakiż sens, jaki, po co? Jak słońce, które na zachodzie zachodzi by znowu wzejść na nowo. I gdy Chepri powstaje w południe staje się Ra by potem wieczorną pora jako Aton znów w czarnej otchłani się zagłębić, to jakiż sens tej wędrówki, gdy rano znów twarz naszą oświecą promienie Chepriego? Po co?
Na kształt
porannego z nad mgieł moczaru Wyłania się
rankiem szczyt wśród mlecznych chmur, Gdy wiatr je
niesie z sennego koszmaru, Budzić się trzeba,
choć porą nocną jakiś lemur
Poszarpane
kształty rodzi, Wśród głowy
zwojów zakręconych, Lecz wtem poranny
sen odchodzi, Ścieżką głuchą
wśród myśli szalonych,
I biała
postać w śniegu brodzi, Czy duch to
zimy znowu nadchodzi? Co widzieć
ducha Tobie szkodzi? Po co on
znowu tu przychodzi?
Podąża kształt
w głębokim śniegu, Po chwili widać
tylko ślady, A potem
nawet nie ma śladu, Lśnią przezroczyste
gwiazdy.
Na starym blogu wielokrotnie zdarzało mi się sny swoje
opisywać czy to w polskim czy to w łacińskim języku.Lubię sny bo mają one dziwny swój własny
świat coś na kształt średniowiecznych wyobrażeń, gdzie realia z rzeczywistego,
autentycznego świata mieszają się w jakiś sposób surrealistycznymi wręcz z
dziwnymi fantazmatami, baśniowymi stworami, postaciami, które nigdy nie
istniały. I dwa te światy, ten realny i ten urojony tak bardzo ze sobą są
splecione, że bardzo trudno granice ścisłą określić gdzie jeden z nich się
kończy drugi natomiast zaczyna.
Ten świat średniowiecznej wyobraźni przeciwny jest zupełnie
do XVIII-XX wiecznego świata w którym to co realnie istniejące próbowano bardzo
ściśle, jasno oddzielić od tego co nierzeczywiste. Choć mam wrażenie, że w XXI
wieku wraz z powstaniem wirtualnej rzeczywistości świat średniowiecznej
wyobraźni wraca na nowo bo rzeczywistość tak zaczyna tak bardzo przenikać nasze
życie, przenikać tak bardzo, że trudność mamy aby realny świat od świata
wirtualnego oddzielić. Dokładnie w ten sam sposób jak ludzie średniowiecza
trudno mieli oddzielić istnienie realnych bestii jak niedźwiedź czy wilk od
baśniowych stworów jak na ten przykład jednorożce czy też wilkołaki. Wszystko
to tak splatało sie w ich umysłach jak dziś coraz częściej splata się
rzeczywistość realna z wirtualną i jak splata się wszystko w czarownym świecie
snów. Ale rzeczywistość wirtualną na inne opowieści zostawmy, bo temat to
ciekawy wielce sam w sobie a do świata snów powróćmy, chyba po raz pierwszy na
nowej wersji mojego bloga.
Po raz pierwszy bowiem ostatnimi czasy jakoś nie miałem
ciekawych snów a przynajmniej nic z nich nie pamiętałem bowiem świat snów to
takie dziwo, że nie mieć snów a ich nie znaczy to to samo. Bowiem czasem zdarza
mi się, że rano budzę się i snu nie pamiętam, a potem np. po godzinie lub
później jeszcze sen mi się przypomina i jest on jak żywy jakbym go jako obraz
na płótnie wymalowany albo film jaki widział. A przecież gdyby mnie kto jeszcze
godzinę wcześniej zapytał co mi się sniło? Rzekłbym mu i rzekłbym zgodnie z prawdą
a raczej z tym mniemaniem które wtedy za prawdę bym miał, że nic mi sie nie
śniło. A przecież to nic wcale nie było niczym tylko nicość złudzeniem jest bo
faktycznie sen był tylko przypomniał się później. Tak też mogę wiec stwierdzić,
że przez pewien czas wydawało się mi że nic ciekawego mi się nie śni, bo czy
sie nie śniło prawa to inna i wielce skomplikowana.
W każdym razie jeśli weźmiemy pod uwagę pamiętanie snów to
mam w życiu takie okresy trwające po kilka tygodni naprzemiennie. W jednym
okresie codziennie mam jakieś sny fabularne, pełne obrazów, jak żywe. W
kolejnym natomiast okresie wydaje mi się, że nic mi się nie śni, albo nic z
mych snów nie pamiętam.
Ostatnio wszak sny znów wróciły. Wróciły i ciekawe obrazy w
głowie powstały, zwłaszcza dwa które mi się w ostatnich dniach śniły z których
jeden dziś po polsku drugi natomiast innych razem raczej w łacińskim języku
opisać się postaram.
Pierwszy sen był dziwaczny i dotyczył chińskich znaków a
raczej tego, że pewien chińczyk uczył mnie pisać chińskie znaki. Byłem w sali,
coś w rodzaju klasy lub sali wykładowej w której byłem tylko ja i pewien
chińczyk. W sali były dwie białe tablice na które można było rzucać coś na
rzutniku lub pisać po nich. Chińczyk pokazywał mi po kolei chińskie znaki i
uczył mnie ich pisać, pisząc je kreska po kresce pędzelkiem na tablicy. Ale
chińczyk ten n.e uczył mnie współczesnego pisma chińskiego, tak zwanego pisma
uproszczonego takiego jak w Chinach, ale pisma tradycyjnego, wprost
pochodzącego od starożytnych chińskich znaków, takiego jak obecnie używa się na
Tajwanie,
Pamiętam zwłaszcza jeden znak – konia – konia w galopie,
szykującego się do galopu z podniesionymi przednimi nogami. Chińczyk najpierw z
rzutnika wyświetlił mi obrazek konia, potem starożytny chiński znak, a
następnie pokazywał jak ten obrazek z obrazka konia przemienił się przez
kolejne wieki w chińskie pismo i znak oznaczający konia. Następnie wziął
pędzelek i kreska po kresce wymalował chiński znak oznaczający konia na
tablicy. Następnie powiedział do mnie abym ja spróbował. Ja również wziąłem w
rękę chiński pędzelek do kaligrafii i kreska po kresce naśladując chińczyka
wymalowałem znak konia. A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że nigdy w życiu
ani trochę nie uczyłem się chińskiego i nie mam zupełnie pojęcia tak naprawdę
jak wygląda chiński znak konia. Jakim więc sposobem znak ten w śnie moim
rysować mogłem. Może mi ktoś powiedzieć?
Filmik nagrany ze zdjęć zrobionych kilka lat temu na cmentarzu żydowskim w Żarkach. Filmik przedstawia nagrobki oraz różne motywy jakie znajdują się na grobach. Cmentarze żydowskie są tajemnicze przez swoją obcość, obcość form, napisów które są nie zrozumiałe, motywów które oznaczają, symbolizują różne pojęcia, które dla nas są nie zrozumiałe. Można je oczywiście rozumieć, ale wtedy w pewnym sensie tracą swoją tajemniczość, swoja niezwykłość.
Cmentarz w Żarkach jest jednym z lepiej zachowanych w okolicy jury. Jest położony lekko za miastem, widać jednak niestety z niego domy. szkoda, bo brak domów na widoku, zwłaszcza, gdy jest się na nim samemu zwiększała by jeszcze poczucie tajemniczości i niezwykłości. Za to gdy tam byłem, na cmentarzu znajdowała się grupa czarnych ptaków, chyba wron, które siadały na nagrobkach (jedno z takich zdjęć znajduje się na filmiku) co pomimo otaczających domów pozwalało zwiększyć aurę magiczności i dawności jaka otacza takie miejsca.
Kontynuując temat acedii i nudy egzystencjalnej warto zauważyć, że wielu twierdzi, że zjawisko to powstaje z nadmiaru myślenia i prowadzi w efekcie do melancholii. Jak pisze autor cytowanej Historii nudy, "Naukowcy są szczególnie podatni na melancholię. dlatego niejeden z nich wyzionął ducha w trakcie prowadzenia badań lub powiesił się we własnym gabinecie".
Zdaniem Burtona XVI wiecznego autora zajmującego się problematyka melancholii "najlepsi ze studentów zazwyczaj zachowują się w stosunku do innych niedorzecznie i delikatnie, absurdalnie i śmiesznie".
Rufus z Efezu natomiast zauważył co następuje: " Znam człowieka, który zaczął zdradzać objawy melancholii... Był łagodnego usposobienia, doznawał niezbyt silnego smutku i strachu... Chorobę wywołała nieustanna kontemplacja zagadnień z dziedziny geometrii".
I kolejny cytat: "ciężki to los - mówiąc oględnie - być człowiekiem wysoko wykształconym, a nie umieć się cieszyć... nigdy nie doznać uniesienia... nie zaznać żaru namiętności... ale pozostawać wciąż człowiekiem uczonym i banalnym, ambitnym i lękliwym, skrupulatnym i krótkowzrocznym".
Również Oskar Pamuk uważa, że "melancholia jest następstwem nadmiernego myślenia".
Widać więc wyraźnie z tej garści cytatów, że nadmiar myślenia szkodzi, a ludzie wykształceni, dysponujący dużą widzą łatwo popadają w melancholię. Dlaczego wszakże tak jest? Pewnie wiele jest naukowych tłumaczeń tego zjawiska ja spróbuje jednak to skomentować po swojemu na podstawie moich odczuć i przeżyć. Osobiście miewam taki nastrój dość rzadko i zwłaszcza wtedy, kiedy nie uprawiam żadnego sportu. czyli głównie zimą, jako że nie lubię sportów zimowych. Nadmiar książek, siedzenia w domu, także niedotlenienia mózgu, bo mózg pożera straszne ilości tlenu i przebywanie długo w zamkniętym pomieszczeniu czytając powoduje że robimy się senni i apatyczni, wyczerpuje organizm. Brak wydzielania korzystnym enzymów wynikających z ruchu i działalności fizycznej prowadzi do apatii i zniechęcenia.
Wystarczy pewien ruch, trochę poćwiczyć, i już jet lepiej, ale tylko trochę, ponieważ ćwiczenie w domu jest zwyczajnie nudne. Ileż można robić pompki, przysiady, skłony,, czy co tam jeszcze. Może niektórzy mogą dużo, w końcu sporo osób chodzi na siłownie, ale mnie o zwyczajnie nudzi. Troszkę wiec ma to wpływ na poprawę funkcjonowania, ale jednak ciężko w ten sposób poruszać się wystarczająco wiele.
Starczy natomiast, że jest ciepło siądę na rower, i pojadę z godzinę lub dwie bez przerwy, aby jakikolwiek zły nastrój minął od ręki i nie pojawił się przy regularnym jeżdżeniu aż do jesieni. Nie znam się na medycynie, nie wiem jak to nazwać, ale wiem, ze ruch ma zbawienny wpływ dla funkcjonowania, zwłaszcza kogoś kto wykonuje prace umysłowa, przy której się mało rusza. W końcu to nie może być przypadek, że antyczni greccy filozofowie uważali, że należny zapewnić równomierny harmonijny rozwój ciała i umysłu. Przecież Platon nazywał się tak dlatego że był szeroki w barach (po grecku Platon) i dobrze walczył w zapasach, stąd też taki przydomek nu nadano (normalnie nazywał się Aristokles syn Aristoklesa, ale pod tym imieniem nikt go nie zna). Dlatego trzeba podążać Greków śladem bo nie ma żadnych wątpliwości, że sport niezawodowo uprawiany ma zbawienny wpływ dla funkcjonowania ludzkiego ciała jak i umysłu.
Szkoda jedynie, że żyć przyszło pod dalekim północnym niebem, gdzie słonce tylko część roku wysoko na niebie świeci iw przeciwieństwie do takiej Grecji letnie aktywności fizyczne nie da się cały rok robić :( Niby można zimowe sporty uprawiać, ale jak się zimy nie lubi nie jest to takie proste. Niemniej kończę tą optymistyczną konkluzją, że rower, a pewnie również inne sporty których nie uprawiam jak bieganie, tenis itp. lekiem jest na melancholię, akedię i inne w umyśle rodzące się przypadłości.
Czytając Historię Nudy, która własne skończyłem, przebiegając zdania o acedii, melancholii i inszych inszościach, które oculus meus percurrebat, ułożył mi się taki wierszyk, wierszyk o acedii, wysublimowanej nudzie egzystencjalnej, która ogarnia umysł czasem nadmiarem ksiąg pochłonięty. A że jeszcze pogoda była nietęga, a szarobure chmury świat ogarnęły to wymowa jego dość smutna jak mniemam.
Kontynuując temat nudy powiadają, że jako jedni z pierwszych tematykę nudy intelektualnej zwanej też nuda egzystencjalną opisywali późno starożytni mnisi. Mieszkanie samemu na egipskiej pustyni, w monotonnym ponurym klimacie, często w milczeniu w oddaleniu od innych ludzi wzmagało problem nudy, jak nazwano go wtedy acedii.
Nazywano ją również demonem południa, gdyż najbardziej dręczyła w godzinach południowych, gdy żar lejący się z nieba łącząc się z wszechogarniającą nudą wywoływał uczucie bezsensu istnienia. Ciekawe jest, że o ile u nas w północnych krajach z duchami, zjawami i dziwnymi zjawiskami kojarzy się zwykle noc, to w krajach południowych, również godziny południa, gdy w potwornym skwarze nikomu się z domu wyjść nie chce a świat jest pusty z dziwnymi zjawiskami często się kojarzyły. Wielu mnichów było opętanych przez demony, wiele zjaw, widzeń i dziwnym postaci pojawiało się wówczas nie jak o północy godzinie, ale również w samo południe.
Dłuży zapis na temat acedii znajduje się w pismach egipskiego mnicha Ewagiusza z Pontu.
Pisze on na ten temat następująco:
"Demon acedii, nazywany także demonem południa, jest najuciążliwszy ze wszystkich demonów. Nachodzi mnicha koło godziny czwartej i osacza jego duszę aż do godziny ósmej. Najpierw sprawia, że słońce porusza się zbyt wolno lub wręcz nie porusza się wcale, a dzień tak się dłuży, jakby miał pięćdziesiąt godzin. Wzbiera w nim jeszcze nienawiść do miejsca w którym mieszka, do takiego życia i ręcznej pracy. sprawia, ze ogarnia go tęsknota za innymi miejscami.... I jak to się mówi, próbuje różnych sztuczek, aby mnich, pozostawiwszy celę, uciekł z placu walki"
W innym zaś miejscu mnich Jan Kasjan w V wieku żyjący, pisze w rozdziale "O duchu acedii"
"Szóstą bitwę toczymy z tym, co Grecy zwali acedią, co oznacza znużenie, albo strapienie. Przypomina ona przygnębienie, a szczególnie mocno doskwiera pustelnikom i jest niebezpiecznym często wrogiem ludzi zamieszkujących pustynię. Dopada mnicha jak febra nękająca chorego w regularnych odstępstwach"
Utwór niemieckiego zespołu Tinnitus Brachialis - wykonanie średniowiecznego goliardzkiego wiersza - "Meum est propositum in taberna mori" - fragment utworu autorstwa tak zwanego Archipoety.
Wiersz
Meum est propositum in taberna mori, ut sint vina proxima morientis ori. tunc cantabunt letius angelorum chori: "Sit deus propitius huic potatori."
Filmik o kościele w Złotym Potoku. Skoncentrowałem się tutaj nie na samym kościele - w sensie jego wnętrza, ale na że tak powiem zewnętrznej stronie, czyli tym co lubię - detalach, którymi tutaj są głownie aniołku ozdabiające drzwi i okna kościoła. Poza tym także jedna rzeźba z przykościelnego cmentarza pochodząca z początku XX wieku.
Sam kościół jest też stary i interesujący bo pochodzi z XVII wieku, ale w tym filmiku skoncentrowałem się na samych detalach z jego zewnętrznej części.
Czy w ogóle żyłem? Niekiedy nawiedza mnie przerażająca myśl, iż podejmowane przeze mnie ryzyko, niebezpieczeństwa, na które wystawiłem swoją osobę (...) były jedynie substytutami znacznie prostszej, znacznie bardziej autentycznej formy przeżywania, która dla mnie może jednak stała się całkowicie niedostępna.
I gdy tak sobie przeczytałem ten cytat, to od razu mi na myśl przyszły rożne moje pomysły z danych lat, jeżdżenie rowerem autostrada pod prąd, dziwne szaleństwa, które też może były jedynie substytutem innej formy przezywania rzeczywistości, która zawsze była dla mnie niedostępna. Może.
Jako że właśnie czytam sobie Historię nudy, Petera Tooheya to kilka kawałków z niej tutaj zacytuję. Choć problem nudy mnie jakoś nigdy nadmiernie nie dręczył bo na świecie tyle jest ciekawych rzeczy do zrobienia, tyle książek do przeczytania, tyle rzeczy do napisania, że nie problem nudy ale krótkości doby jest tym co to bardziej mi na go przeszkadza. Już za czasów gdy jeszcze w średniej szkole byłem chciałem nie spać najlepiej wcale aby czasu mieć więcej. I choć dziś już nie wierzę, że jest to możliwe (a robiłem swego czasu nawet takie eksperymenty na sobie ), to jednak i tak gdzieś tam w głowie myśl powstaje, żeby nie spać bo wtedy doba dłuższa by być mogła. A przecież marzenie to od wieków ludziom towarzyszyło, bo już w babilońskich legendach występuje motyw w którym Utnapisztim (pierwowzór Noego) wyprawiając się po ziele wiecznej młodości postanowił razu pewnego nie spać. Ale co mu z tych eksperymentów wyszło innym razem może opiszę, bo o nudzie a nie o niespaniu miałem pisać, ale moje pisanie jakoś, wzorem starożytnych, średniowiecznych lub tez barokowych tekstów, w miejsce tego jak współcześnie uczą tematu się trzymać i w zdaniach krótkich dziwnie porwanych rzecz ujmować, jak meandrująca rzeka zakola tworzy i to tu to tam się między zielonymi pagórkami z myśli utkanymi wije, dziwne treści nieraz bardzo luźny związek z tematem mające obejmując. I wije się, wije, tworząc obrazy dziwne. Ale jakoś taki styl i, że tak to nazwę poetyka , bardziej mi odpowiada od tych współczesnych zwyczajów, krótkimi zdaniami mającymi mało złożoną budowę pisania. Bo to tak jakby ktoś zamiast złożonego i wielokondygnacyjnego budynku w chacie liśćmi pokrytej zamieszkać wolał, dziwne zwyczaje te XX wieczne z tego co wiem po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych powstały więc co się dziwić barbarzyńcom, ale dziwić się można, ze tylu ludzi współcześnie lubi naśladować dzikich. Może to powrót do natury w stylu Rousseau, nie rozumiem tego dziwactwa? Ale znów od tematu odbiegam, wróćmy wiec do nudy.
Bo z jednej strony problem ten jak pisałem jakoś specjalnie mnie nie dręczy. Ale z drugiej. Z drugiej zaś wczytajmy się w słowa, które znalazłem w onej wymienionej tu księdze, a raczej książeczce bo rzecz to stosunkowo cienka i literami dużymi wydrukowana, wiec księga ją nazwać byłabyż to przesada.
I znalazłem tam takie zdanie "Wiele osób przechwala się, że nigdy się nie nudzą. Niemal wszystkie te osoby kłamią". Wiec tak na to patrząc może wydaje mi się tylko, ze nie nudzę się a w rzeczywistości nudzę się tak strasznie, że z nudy już żyć nie mogę. Może i tak być, bo życie tez nieraz bardzo nudnym i bezsensownym mi się zdaje, więc może to że się nie nudzę złudzeniem jest tylko wynikającym z tego, że nudzę się zbyt bardzo, tak bardzo, że już nawet nudy odczuwać nie jestem w stanie.
Egipski wiersz o zagładzie Kerny przez wojska Totmesa I. Opowiada on o wydarzeniach gdy armie Totmesa uderzyły na Nubię by "szalejąc jak pantera" wielki król poskromił buntowników z pustynnego regionu. Tak zaczęła wykuwać się chwała Nowego Państwa największego okresu w dziejach Egiptu, która pełnym blaskiem zalśniła za czasów Totmesa III chyba największego zdobywcy jaki panował nad Egiptem. Myślę, że te słowa w wierszu poniżej najlepiej oddają klimat zagłady Nubii.
Jedną z typowych postaci średniowiecznego świata jest minstrel, pieśniarz który grając i śpiewając swoje pieśni umilał czas gościom w czasie uczty, ludziom na ulicy miasta, itp.
Oto jeden z wierszy o średniowiecznych minstrelach, napisany przez średniowiecznego minstrela, trubadura Adeneta Le Roi w XIII wieku. Wiersz dotyczy zasad jakimi powinien kierować się minstrel.
Prawdziwy minstrel powinien się wystrzegać
szkodzenia i obmowy;
żadne, choćby najmniejsze oszczerstwo
nie powinno wyjść z jego ust.
Powinien być zawsze gotów
do głoszenia dobra wszędzie, gdziekolwiek przybędzie.
Piosenka lekko jak to mówią niepoprawna politycznie, ale za to piękna. Jedna z hiszpańskich pieśni tak zwanego Legio Azul - Błękitnej dywizji, walczącej po stronie Hitlera po Leningradem. W rokowym wykonaniu Estirpe Imperial - Primavera - Wiosna. Razem z tekstem i moim przekładem.
PRIMAVERA
Es un ángel que va cabalgando,
cabalgando con brio y valor,
va cantando las tristes historias
de una guerra que ya terminó.
Primavera lejos de mi patria,
primavera lejos de mi amor,
primavera sin flores y sin risas,
primavera a orillas del Wolchow.
Y sus aguas que van al Ladoga,
van cantando esta triste canción,
canción triste de amor y de guerra,
canción triste de guerra y amor.
Cuando ebrio avanza el enemigo
y con Vodka ataca sin valor,
rasga el aire más fuerte que la metralla
las estrofas de mi Cara al Sol.
Cara al Sol, canción antigua y nueva,
Cara al Sol es el himno mejor,
Cara al Sol y morir peleando,
que la Patria así me lo pidió.
Si en la lucha yo quedara roto
marchaía en la Legión de Honor,
montaría la guardia en los luceros,
formaría junto al mejor,
¡ Montaría la guardia en los luceros,
formaría junto al mejor !
WIOSNA
To jest anioł, który cwałuje na koniu
cwałuje pełny chwały i mocy
Wyśpiewując smutne historie
O wojnie, która już się skończyła
Wiosna - daleko od mej ojczyzny
Wiosna - daleko od mej miłości
Wiosna bez kwiatów i uśmiechów
Wiosna nad brzegami Wolchowa
I jego wody, które płyną do Ładogi
Będą śpiewać tą smutną piosenkę
Smutną piosenkę o miłości i wojnie
Smutną piosenkę o wojnie i miłości
Kiedy pijany nadchodzi wróg
I z wódką atakuje bez wartości
Rozdzierają powietrze mocniej niż kule
Wersy mojej „Twarzą prosto w Słońce”
„
Twarzą prosto w Słońce
”- pieśń dawna i nowa
„
Twarzą prosto w Słońce
”- jest lepszym hymnem
„
Twarzą prosto w Słońce
”- oznacza umrzeć walcząc
Bo ojczyzna o to mnie prosiła
Jeśli poległ bym w walce
Pomaszeruję w Honorowym Legionie
Stanę na warcie wśród gwiazd
razem z najlepszymi
Dzisiaj w końcu poczułem, że jest cieplej, poczułem jakby woń wiosny weszła w moje nozdrza i dostała się do mózgu. Pisałem już o tym pewnie kilka razy, ale nie lubię zimy, choć czasem potrafi być prawdziwie piękna jak drzewa pokrywa drobniutki całun śniegu. Jak w chwili, gdy sikorki, które były na filmiku kilka postów wcześniej wyjadają ziarno z karmnika, i choć normalnie są płochliwe i wiosną czy też latem trudno do nich bliżej podejść aby zrobić im jakieś zdjęcie, to zimą.. Zimą jest inaczej. Zimą są inne, nie boją się, a może boją się jak kiedy indziej ale zimno i głód pcha je do karmnika, i choć gdy podchodzi się do niego na kilka metrów odlatują, to wystarczy zatrzymać się na kilka sekund wracają z powrotem. Tak, latem by nie wróciły. Ale choć wiosną lub latem by nie wróciły, i choć zima potrafi być piękna, to i tak jej nie lubię.
Nie lubię bo nie kwitną kwiaty, nie lubię bo nie czuć lekkiego, zwiewnego ciepłego wiatru w powietrzu, i nie lubię bo zimą nie mogę jeździć na rowerze. Co prawda niby teoretycznie mogę, są przecież tacy, co i zimową porą na nim jeżdżą. Ot kilka dni temu, z Gliwic wracając, widziałem takich, którzy pomimo tego, że ulice pokryte były białym dywanem na prawie 10 centymetrów zalegającym to i tak na rowerach jeździli. Podziwiam ich, ale ja bym tak nie mógł bo i zdrowia na to nie mam i ogólnie zimna nie lubię. Ale jeździć lubię, kocham wręcz prawdziwie i dziwie się, że kiedyś mogłem nie jeździć. Jak teraz myślę o tych czasach, gdy na rowerze nie jeździłem to dziwie się, że to w ogóle było to możliwe, myśl ta jest jak jakiś zły sen, koszmar z którego należy się jak najszybciej obudzić, gdy czarnymi mackami, pajęczą siecią spętany, uciekać się chce a nogi do ziemi przyrosłe biec nie mogą. Ale to tylko zły sen, mara której nie ma.
A najbardziej dziwię się bo dawno, dawno temu kilka osób do jeżdżenia na rowerze mnie namawiało, ale nie udało im się to, bo uważałem wtedy, że to nie dla mnie. O jak głupota straszną jest rzeczą. Ale to chyba klasyczne dla mnie, że im bardziej mnie ktoś do czegoś namawia, tym rośnie, jakby w przekorze, jakby trzecią dynamiki Newtonowskiej zasadę chcąc wypełnić, opór. Opór, który mówi, aby zrobić na przekór wszystkim, po swojemu. i choć czasem wygodne to jest, bo i do złych rzeczy zawsze ciężko było mnie namówić i z raz obranej ścieżki zepchnąć, też do łatwych rzeczy nie należało, to jednak czasem powodowało, że choć racje mieli ci, którzy do czegoś mnie namówić postanowili, to ja i tak robiłem inaczej.
I tak też z rowerem było, że jeździć zacząłem pewnego razu, gdy nikt mnie już do tego nie namawiał. I teraz wyobrazić mi sobie trudno jak to być mogło, gdy na nim nie jeździłem. Bo chyba nic nie daje mi takiej wolności, takiego poczucia adrenaliny, jak to. I rozumiem teraz tych wojowników z dawnych czasów, którzy kochali się w tym, aby na konia wsiąść i pędzić, pędzić bez ustanku po szerokim stepie. Jak mówił, Gengis Chan, że największą przyjemnością w życiu mężczyzny jest wsiąść na konia pokonać swych wrogów i pędzić ich przerażonych przed sobą po szerokim stepie.
I choć koń metalowy, choć step wyliniały jakiś i do bezkresności mu daleko, i choć wrogów żadnych pędzić przed sobą dziś nie sposób, to jednak to poczucie wolności, siły i piękna zostało. I mieć nadzieję pozostaje, że słonce szybko przyjdzie, wiosna z kwiecistym welonem świat pokryje, i będzie można znów jechać, jechać, jechać. I ta wyższa temperatura dzisiaj mnie do tego nastawiła, abym o takich rzeczach myślał. Eh, jeszcze poczekać przyjdzie. :(
I cóż to za nowe pomysły prześwietna Unia Europejska nam wymyśla. Otóż chce ona jak ta bestia żarłoczna wiecznie głodna kolejną wartość naszą pochłonąć i pożreć. Zgodnie z dyrektywą jej bowiem od wypożyczenia książki z biblioteki mają mieć płacone ich autorzy a w ten sposób biblioteki staną się najprawdopodobniej płatne.
Oto jak na naszych oczach umiera zachodnia cywilizacja. Bezpłatne biblioteki bowiem nie są żadnym współczesnym wymysłem, tylko istniały już w antycznym Rzymie. Jak choćby te dwie które cesarz Trajan prześwietnej pamięci założył jedna łacińskim a druga greckim działom poświęcona, które na Forum Trajana po dwóch stronach jego kolumny się znajdowały. Ale współczesne kanalie, które nami rządzą wszystko wartości jakie wieki ustanowiły muszą podeptać, opluć. Wszystkiego im mało.
I tak nasze Ministerstwo Kultury a raczej rzec powinienem Ministrostwo do spraw Dekulturalizacji Państwa Polskiego ma projekt zarządzenia według którego, każde wypożyczenie książki będzie 50 groszy kosztować. Widocznie obecny Nierząd uznał, że w Polsce ludzie za dużo czytają i coś trzeba z tym zrobić? Bo jak to tak, nie może to być aby ludzie czytali. Od tego się tylko panie głupieje. Na co to komu?
Ale wszystko to wpisuje się w inne trendy, w ograniczanie programów nauczania w średnich szkołach i na uczelniach. W realizowany z premedytacją plan w Polsce i w Europie niszczenia europejskiej kultury i europejskiego dziedzictwa wyrastającego z łacińskiej cywilizacji. Zdrajcy, a możne idioci, którzy nami rządzą uznali, że po sobie zostawią tylko kulturowa pustynię, po której będzie hulał wiatr. Może wierzą w koniec świata w 2012. W końcu kto będzie jakieś książki po końcu świata czytywał?
W każdym razie płatna biblioteka jest złamaniem jednej z fundamentalnych zasad zachodniej cywilizacji mającej ponad 2000 lat tradycji. Przykre i smutne. A do tych którzy za tym zagłosują można mieć jedynie pogardę i plunąć zdrajcą w twarz.
Nowa wersja filmiku o zabytkowym czeladzkim kościele, nieco rozszerzona, animowana, z podkładem muzycznym. Zdjęcia robione na przestrzeni kilku lat najczęściej wiosna i zimą. Przedstawiają widok zewnętrzny kościoła oraz rożne detale na jego bramie i murach.
Dzisiaj na jednym z hiszpańskojęzycznych blogów znalazłem taki wiersz, którego jedna zwrotkę z polskim tłumaczeniem zamieszczam. I choć wymowa jej smutna wielce, to bardzo często niestety dla wielu osób prawdziwa i tak się właśnie dzieje. W wielu przypadkach pod wpływem społeczeństwa, życia i różnych zewnętrznych czynników wyrzekamy się lektury i samych siebie w miejsce tego żyjąc tym dziwnym współczesnym życiem. Jest to fragment wiersza "Przepis na Społeczeństwo".
Dudo que en esta nueva vida en la que me rijo por la sociedad haya espacio para la lectura de libros con valor cultural.
Wątpię, że to nowe życie, w którym żyję przez społeczeństwo ma miejsce na czytanie wartościowych książek.
Zdjęcia
sikorek jakie zrobiłem dzisiaj w czeladzkim parku grabek. Był tam zawieszony
karmnik dla ptaków w postaci butelki 5 litrowej po wodzie. A przy karmniku cała
grupa sikorek. Ze zdjęć zrobiłem filmik przy pomocy picassy.
Czarne chmury gdzieś się w głowie W skroń wżerają ciemną nocą Swoje ciała, obłe tułowie Jak robactwa stada toczą Blasku nigdzie nikt nie widzi Nawet świeca się nie pali A zygzakiem wśród gawiedzi Mkną korpusy tych robali Szare, dziwnie poszarpane Których cień trudno zobaczyć W mroku kąta gdzieś schowane
Cóż widok taki może znaczyć?
Zasłonięta jest zasłona Promień słońca nie przenika Sen zmożone oczy dzisiaj Swym dotykiem wnet zamyka Czy żyć dalej, czy już skończyć Tą wędrówkę nieulękłą? Po cóż ciągnąć mam ją jeszcze, Gdy jej koniec wcześniej znany? I gdy siedzę w półśnie nocy Macką swoją nikczemnika Gładzi lekko po mej twarzy Lekko włosów mych dotyka Ten istnienia bezsens durny Który serce me ogarnia Gdy tynk łuszczy się obskurny W mroku pali się latarnia Przecież wszystko sensu nie ma Głosy szepcą mi do ucha Homunculus w głowie mojej Chciałby, abym go posłuchał I na sznurze zawisł grubym Co z sufitu haka sterczy Obejmuje sińcem lubym W koło słychać śmiech szyderczy Kto się śmieje tu z wisielca? Homunculus z jego głowy Skusił głupca i się cieszy Prezent piekłu on gotowy Sprawił, wczoraj go skłaniając Aby w bezsens swój uwierzył Drzwi przegniłe otwierając Za którymi obłęd leży.
Jacek Kowalski to jeden z ciekawszych wykonawców sarmackiego nurtu w piosence. zamieszczam tutaj jego wykonanie piosenki "Postrzał w gnieźnieńskiej potrzebie" utworu osnutego o rzeczywiste wypadki jakie zdarzyły się Wespazjanowi Kochowskiemu podczas Potopu szwedzkiego a które opisał w swoich wspomnieniach z tejże wojny.
Razu pewnego Pan Kochowski będąc w katedrze w Gnieźnie zobaczył cud - krew cieknąca z boku Chrystusa. postanowił ją dotknąć ręką, aby sprawdzić czy rzeczywiście ma do czynienia z cudem ;) W kolejnej potyczce, wkrótce po tym zdarzeniu został ranny w rękę, którą dotknął tejże krwi. Wierząc, ze to kara za to, iż nie chciał bez sprawdzenia że tak powiem organoleptycznego w cud uwierzyć leżał potem w tym kościele krzyżem modląc się.
Chodząc po internecie znalazłem takie hiszpańskie tłumaczenie wiersza Szymborskiej - Nic dwa razy się nie zdarza. Jako, że ta hiszpańska wersja podoba mi się tak samo jak polska postanowiłem ją tutaj zamieścić. Na blogach hiszpańskojęzycznych ten wiersz cieszy się powodzeniem, gdyż w kilku miejscach jego całego lub fragmenty spotkałem zamieszczone z okazji śmierci Szymborskiej. Tak wiec dla powtórzenia polski oryginał.
"Nic dwa razy" Nic dwa razy sie nie zdarza I nie zdarzy. Z tej przyczyny Zrodziliśmy sie bez wprawy I pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli Najtępszymi w szkole świata, Nie będziemy repetować Żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień sie nie powtórzy, Nie ma dwóch podobnych nocy, Dwóch tych samych pocałunków, Dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię Ktoś wymówił przy mnie głośno, Tak mi było, jakby róża Przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem, Odwróciłam twarz ku ścianie. Róża? Jak wygląda róża? Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty sie, zła godzino, Z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś- a więc musisz minąć. Miniesz- a więc to jest piękne.
Uśmiechnięci, wpółobjęci, Spróbujemy szukać zgody, Choć różnimy sie od siebie, Jak dwie krople czystej wody.
i hiszpański przekład
Nada sucede dos veces…
Nada sucede dos veces ni va a suceder, por eso sin experiencia nacemos, sin rutina moriremos.
En esta escuela del mundo ni siendo malos alumnos repetiremos un año, un invierno, un verano.
No es el mismo ningún día, no hay dos noches parecidas, igual mirada en los ojos, dos besos que se repitan.
Ayer mientras que tu nombre en voz alta pronunciaban sentí como si una rosa cayera por la ventana.
Ahora que estamos juntos, vuelvo la cara hacia el muro. ¿Rosa? ¿Cómo es la rosa? ¿Como una flor o una piedra? Dime por qué, mala hora, con miedo inútil te mezclas. Eres y por eso pasas. Pasas, por eso eres bella. Medio abrazados, sonrientes, buscaremos la cordura, aun siendo tan diferentes cual dos gotas de agua pura.
Tłumaczenie piosenki El templo de adios – Świątynia pożegnania jednego z moich ulubionych zespołów - Mago de Oz.
El templo de adios
Cuentan que estando cerca el final
De su viaje vio llegar
Una silueta que con el sol
Su armadura hacía brillar
Cuentan que su rostro que nunca vio
Pero su voz anunció:
"Soy el Caballero de la Blanca Luna
Y a vos he venido a buscar".
Todo lo que empieza tiene un fin,
Y es la razón de la vida,
Todo lo que has aprendido
De amistad y amor
En tu alma quedará
Ya todo está hecho y ahora te aguarda mi reino:
Duerme, duerme.
Monta a Rocinante y emprended camino hacia la luz
Es tiempo de regresar.
Cuentan que cuando no puedes más
Y tus fuerzas ves marchar
Hay algo mágico en tu interior
Que te da alas para luchar.
Cuentan que su rostro que nunca vio
Pero su voz anunció:
"Soy el Caballero de la Blanca Luna
Y a vos he venido a buscar".
Todo está hecho y ahora te aguarda mi reino:
Duerme, duerme.
Monta a Rocinante y emprended camino hacia la luz
Hacia el templo del Adiós.
Świątynia pożegnania
Opowiadają, że będąc blisko końca
Miejsca do którego chce dotrzeć
Jego sylwetka była oświetlana przez słońce
Jego zbroja błyszczała
Opowiadają, że nikt nie widział jego twarzy
Ale jego głos powiedział
Jestem Kawalerem Białego Księżyca
I przybyłem was szukać.
Wszystko co się zaczyna ma swój koniec
I jest sensem życia
Wszystko czego się nauczyłeś o przyjaźni i miłości
Będzie w twojej duszy
Wszystko zostało zrobione, i teraz królestwo czeka
Śpij, Śpij
Wejdź na Rosinanta i zacznij drogę w kierunku światła
Nadszedł czas powrotu
Mówią, że kiedy nie możesz więcej
I twoje siły nie pozwalają maszerować
Jest coś magicznego w tobie
Co daje ci skrzydła do walki
Opowiadają, że nikt nie widział jego twarzy
Ale jego głos powiedział
Jestem Kawalerem Białego Księżyca
I przybyłem was szukać.
Wszystko zostało zrobione, i teraz królestwo czeka
Śpij, Śpij
Wejdź na Rosinanta i zacznij drogę w kierunku światła
W kierunku Świątyni Pożegnania
Zimno wkoło jest na dworze Umysł skupić się może Aby oczu me źrenice Gdy przez książek znów stronice Przelatują nocna porą Zanim się do spania zbiorą Miast co widzą zapomniały Dobrze tekst zapamiętały
Versus quidam a me scriptus pro Hinnulea nomine A.
Skacze sarenka po zimnym lesie, Trzeszczy pod kopytami zmarznięty mech, Tupot nóg lotnych wkoło się niesie, Szybko kłusując robi nagle wdech, Schody przed nią strome wyrastają, Niezauważone, gdy pędziła w skok, Na ich nawierzchni nogi się ślizgają, Sarenka dzika zbija sobie bok.
Trudno odmówić mi sobie zamieszczenia jeszcze innego przykładu barkowego szaleństwa – ekspresyjności, jaka epatowały kazania barokowych księży. Bardzo dobrze styl jakim często się posługiwali pokaże następujący cytat:
Gdy kazanie miało się ku końcowi, nakładał często na głowę koronę cierniową, a nagie ciało chłostał metalowym biczem. Jakby tego było mało, okrągłym korkiem oprawionym w metal i najeżonym szpilkami i igłami, ranił z całą siłą czoło tak, że krew tryskała obficie na oczach całego zgromadzonego tłumu, który płakał i prosił o litość.
Okazuje się, ze współczesne dewiacje miały dawniej wielu, wielu prekursorów :)
Nie będę pisał o śmierci Wisławy Szymborskiej, bo inni potrafią to zrobić lepiej niż ja. Ale ponieważ tłumaczyła jeden z moich w ogóle ulubionych wierszy Wzlot Charlesa Baudelaire to zamieśćmy dzisiaj wzlot, bo jest śliczny. Bo czasem chciałbym jak w tym wierszu wzlecieć, w niebo, aby podziwiać piękno przyrody i świata i lecieć, lecieć gdzieś pod chmurami patrząc na wszystko z góry. I chyba najbardziej czuję taki wzlot jak wyjadę gdzieś na rower i pojadę dłużej tak z 60-80 kilometrów. Wtedy w pewnym momencie jest tylko droga, niebo bezkresne a ja czuje się jakbym miał skrzydła i mógł latać nad ziemią :) Ale wzlot nie dotyczy przecież tego jedynie, bo i książki pisząc i inne rożne rzeczy robiąc można mieć taki wzlot.
Wzlot
Nad doliny, nad góry, jeziora i morza,
Nad chmury, poza kręgi słonecznych promieni,
Poza kres wypełnionej eterem przestrzeni,
Dalej niźli sięgają sferyczne przestworza,
Unosisz się, mój duchu, i lżejszy od tchnienia
- Jak doświadczony pływak niesiony na falach -
Nurzasz się w bezgranicznych i bezdennych dalach
Z samczą pożądliwością nie do wysłowienia.
Unieś się ponad ziemię owiniętą morem
- Duch tym czystszy się staje, im wyżej ulata -
I ogniem, który płonie w kielichu wszechświata,
Zachłyśnij się i upij jak boskim likworem.
Kres jałowym marnościom, kres wszelkim niedolom,
Pod których się ciężarem istnienie ugina;
Szczęśliwy ten, co skrzydła szeroko rozpina,
Szybując ku świetlistym pozaziemskim polom!
Szczęśliwy, czuje myśli zdolne są do lotów,
Kto z chyżością skowronka wznosi się nad chmury,
Na życie spoglądając z wysoka i który
Rozumie mowę kwiatów i niemych przedmiotów!
Barok bardzo lubował się w złożonym, wyrafinowanym języku, tak i w Polsce jak i w innych krajach. Zwłaszcza w Hiszpanii poeci i kaznodzieje sięgali takich granic wyrafinowania, że tekst przestawał być zrozumiały. Powstało w tym okresie wiele utworów wyśmiewających tak dziwny i zdaniem niektórych bezsensowny sposób pisania.
Jednym z przykładów jest hiszpański sonet Al padre Hortensio - ojciec Hortensjusz
De aquel lenguaje crespo e intricado
escuro y con cuydado escuercido,
entre transpositiones escondido,
goce hora y media de un silencio hablado.
Dzięki tej zawiłej, złożonej mowie,
niejasnej i celowo pogmatwanej,
ukrytej w szyku przestawnym
zaznałem półtoragodzinnej mówionej ciszy
[tłumaczenie za Rosario Villari "Człowiek baroku"]
Przy całym moim zamiłowaniu do zakonów rycerskich nigdy bym chyba tak do końca członkiem żadnego być nie chciał. Powodem jest zwłaszcza pewna zasada, która zawsze we wszelkich statutach rycerskich się pojawia, a która obca mi jest zupełnie. Bo oto czytając sobie pewne łacińskie działko o historii zakonu Joannitów takie sformułowanie w ich statucie się znajduje, a podobne zawsze we wszystkich zakonnych statutach występują:
Voveo et promitto … veram oboedientiam cuicumque superiori
Przyrzekam I przysięgam .. prawdziwe posłuszeństwo każdemu zwierzchnikowi
I jak ja to mogę skomentować. Tylko tak: fuj. Słuchanie kogokolwiek rzecz to ohydna.