niedziela, 3 marca 2013

CDXXXIX. Lycanthropus XI


Las był czarny, dziki i dziwny, wchodząc w jego głębie wydawało się, jakby czuć było dziwną woń, woń, która przyciąga i woń która odpycha. Woła chodź do mnie a jednocześnie nie pozwala się zbliżyć. Dziwny las, ciemny mroczny, jak z legend. Ale przecież tego oto wędrowca nie zabiły stare legendy, bo bestia z legend nikogo zabić nie może. Jego zabił wilkołak bestia zwana lykantropem, która raz człowiekiem, raz wilkiem będąc jest jednocześnie i człowiekiem i bestią ze starych legend. I choć uczeni ludzie mówią, że bestia to wymysł gminu prostego jeno, który historie dziwne opowiada, które w prawdziwym, realnym świecie nullo modo zdarzyć się nie mogą, albo może nullo modo zdarzyć się mogą bo przecież łaciński język podwójnego zaprzeczenia nie zna, to jednak cokolwiek by mistrz Salvidenus o bestii nieistnieniu powiedzieć raczył, to tego oto wędrowca coś zabiło i to coś, coś co zacisnęło mu swe zęby na gardle miało zęby tak wielkie, jak nie ma ich ani wilk, ani niedźwiedź. Jeśli więc nie był to lycanthropus cóż to być mogło?

Coś uciekało lasem widział to cień, blask, długie stopy wspinające się po zaśnieżonym stoku Montes Falcones jak je Mistrz Salvidienus na swojej mapie zapisał. Montes Falcones mroczne góry w których diabli ucztują, a śmierć na wędrowca czeka by jego usta dotknąć mrocznym pocałunkiem śmierci i oczy jego trupim całunem zamknąć. Wiele razy był na tych górach dzienną porą, jesiennego czasu zwłaszcza, gdy wielkie drzewa na ich szczytach tak gęste mają korony, że choćby gdzie indziej dzień był i słonce blaskiem swym ziemię jasna oświetlało, to mrok prawie pod ich kopułami tajemnice przedziwne skrywa, i niezwykłe jakieś uczucie, gdy szlak opuściwszy wspinać się na ich szczyty po gęstej wielocentrymetrowej ściółce, gdy skrzypienie nóg twoich na tych liściach wydaje się głosem jakby diabli grali na strunach jakowegoś instrumentu, być może ze skazańców, których tam w piekle meczą strun zrobionego.

Ale nie był to głos diabelski, był to tylko głos starych zbitych liści, lekko podgniłych, opadłych z przepięknych drzew wznoszących się miedzy niebem a ziemią. I choć czasu tego, gdy stopy wgniatały się w skrzypiącą ściółkę ręka miecza chciała chwycić, to przecież i tak miecz ten w ręce, wędrowca nie mógłby ochronić bo i chronić go dnia tego nie było przed czym. Chyba, że wędrowiec chciałby uchronić się przed samym sobą i fantasmagoriami rodzącymi się w jego umyśle, ale przed własnym umysłem, żaden miecz choćby w dalekich krainach, przez Arabów zamieszkałych, w wielkim mieście Damaszkiem zwanym wykuty został i tak nikogo nie ochroni. Bo przed tym co umysł własny rodzi, przed bestiami, które tam przebywają tylko własna jego moc a nie twarda stal miecza ochronić może.

Dlatego i miecza nie wyciągnął tylko szedł, szedł wśród drzew wielkich, skał starych, wrzosów kwitnących na łące, szedł wśród liści, szedł mógłby ktoś poetycko rzec na spotkanie przeznaczeniu, gdyby nie to, że po prostu szedł wtedy wiadomość przekazać od księcia do grodu najbliższego, a że po drodze Montes Falcones były tedy postanowił przez nie drogę sobie skrócić. A że słyszał legendy o bestiach w górach czyhających to historie te, zamiast zniechęcić go to do tejże eskapady, zachęciły tylko, jakby bestie ręką machały do niego i zapraszająco uśmiechając się głową kiwały, choć do nas  wędrowcze. Ale dnia tamtego, choć góry całe przebył ze ścieżki w otchłań lasu zbaczając, żadnej bestii nie zobaczył, nawet wilka oczu które by gdzieś w leśnej głuszy zabłysły. 

Wtedy jednak był inny czas, nie było śladów łap odciśniętych w zmarzniętym śniegu i nie było zagryzionego wędrowca. Były tylko stare liście skrzypiące pod muśnięciem obutych stóp. Ale tak jak wtedy, jak jesiennego dnia kilka lat temu, coś zapraszało, aby wszedł w ten las, choć wiedział, że dziś jest tam człowiek lub bestia, która zabiła wędrowca a krain dalekiego południa, jest ona tam gdzieś między drzewami górskiego szczytu i być może kolejny raz krwi pragnie, czuł strach, tylko głupcy nie czują strachu, Mistrz Salvidienius powiedział mu kiedyś, gdy nie czujesz strachu przed bitwą to znak że już wkrótce zginiesz, tylko naznaczeni znakiem śmierci nie czują strachu. Ale on go czuł, strach przenikał jego duszę, ale mimo to wyciągnął miecz i poszedł w las, poszedł śladami, drobnymi śladami stóp, które były odciśnięte w wirujących drobinkach spadającego na leśny grunt śniegu. Poszedł na spotkanie bestii z Montes Falkones.

2 komentarze:

Link within

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...