Od grudnia ćwiczę regularnie pompki w seriach wyznaczanych przez specjalny program na tablecie - trener pompek. Był to dobry pomysł, bo wcześniej nie zawsze chciało mi się to robić regularnie, a tu sam program na podstawie maksimum wyznacza ile zrobić pompek i którego dnia oraz w jakich seriach. Starczy tylko robić co program mówi :D Jest to mocno mobilizujące, bo inaczej jak pisałem ciężko się zmobilizować i robi się czasem za długie przerwy.A tu nie ma że nie chce, nawet jak wracałem do domu po 22 to i tak do pompek.
Co prawda swojego maksymalnego osiągu jakoś rewelacyjnie nie poprawiłem bo z 25-28 pompek skoczyło mi na 38 w jednej serii. Niemniej jak dla mniej nie jest to źle, bo nigdy wcześniej w życiu nie udało mi się dojść do liczby większej niż 30, wiec trener można powiedzieć działa.
Można się też zdziwić ile tych pompek zrobiło się sumarycznie. Bo jak mi dane z programu wskazują to od gdzieś początku, może połowy grudnia jak zacząłem to stosować wykazuje 1244 wykonane pompki. Faktycznie pewnie więcej bo czasem przy okazji innych ćwiczeń też je robię, np. przy burpee itp.
W każdym razie ideałem byłoby dojść do 50 w jednej serii. Pocieszające jest też to, że jaki bym nie brał pod uwagę rodzaj ćwiczeń to moja forma z roku na rok rośnie. Bo o to głównie idzie, aby iść naprzód nie stać w miejscu tylko w każdej dziedzinie się rozwijać.
I jak rozmawiam z moimi znajomymi zwłaszcza tymi którzy są żonaci przeraża mnie to, że oni na wszystko patrzą, że już było. Rekordy były, najlepsze jazdy były, wszystko było, teraz to już na śmierć czekać. A ja bym chciał jeszcze tyle fajnych rzeczy zrobić tylu rzeczy się nauczyć, tyle książek napisać, tyle nowego poznać. Iść naprzód i nigdy się nie cofać!
A jeszcze kilka lat temu mówili mi wszyscy, że ona z wiekiem musi maleć. E tam maleć, ma rosnąć. To tak jak z chodzeniem, kiedyś jeszcze w średniej szkole przeszedłem w Kotlinie Kłodzkiej w jeden dzień 57 km. A potem mi wszyscy smęcili, w średniej szkole, teraz to byś nie dał rady tyle, bo to dawno było, teraz by ci nogi odpadły itp. bzdety :D No to dwa lata temu zaparłem się i przelazłem na Jurze 60km w jeden dzień. Co prawda myślałem po tym, że będę musiał amputować nogi, ale i tak było fajnie :D
Zawsze lubiłem ból, taki ból mięśni po ćwiczeniach, gdy wstając rano z łóżka prawie nie można się ruszać, gdy boli wszystko całe ciało. On jest jak narkotyk, chciało by się go coraz więcej, a ponieważ, im więcej się ćwiczy tym boli mniej, to trzeba robić to częściej, aby znów bolało. I tak zamyka się błędne koło tego wszystkiego.
Pewien rekord, który mnie męczy bo ma już parę lat to 150km na rowerze w jeden dzień. Może nie jakiś super wynik ale to nie na kolarce czy crosie, ale na góralu było, więc nie jest źle. Ale nie mniej bardzo kusi, aby to kiedyś poprawić. Męczyło mnie to już w tym roku i zastanawiałem się. Tylko problem taki, że po takiej trasie kilka dni kolana bolą i ciężko jeździć. Więc mam dylemat czy lepiej kilka dni po 70-80km codziennie robić, czy raz zaszaleć.
No i jeszcze jeden rekord, ale z tym będzie ciężko - różnica poziomów w jeden dzień. To znowu z czasów studiów jak w jeden dzień wyszedłem z zlazłem ze Skrzycznego, Klimczoka i Szyndzielni, czyli w sumie 3 góry w dół i w górę, z góry biegiem dla oszczędności czasu :D Na dole ostatniej Szyndzielni to prawie się porzygałem. Też trochę kusi, ale jakoś ostatnimi laty wolę rower bo w góry musiałbym dojechać, iść to by mi się nawet chciało, ale jakby góry do mnie gdzieś podeszły. A rower starczy mi wyciągnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz