Mam dziwną właściwość, że zwykle im dłużej jakiejś rzeczy używam, nie ważne czy jest to rower, długopis, komputer, czy kwiatek na mym oknie (o ile można określenie używać do kwiatka w jakiś sposób zastosować :D) tym bardziej je lubię i potem pozbycie się ich w jakiś sposób jest dla mnie nie miłe i sprawia mi ból. Raczej większość moich znajomych ma odwrotnie, lubi wyrzucić coś starego, jako nieprzydatne i woli to co nowe. Ja czasem też lubię to co nowe, niemniej i tak zawsze czułem przywiązanie do rzeczy, które długo używam. Jakby dobrze się zastanowić podobny mam stosunek do nowych idei czy do ludzi. Też zwykle jestem na początku bardzo sceptyczny by potem coś lub kogoś lubić coraz bardziej z biegiem czasu. Odwrotnie niż większość ludzi, którym się zwykle coś bardzo podoba na początku a potem z biegiem czasu coraz mniej.
Pewnie w dużej mierze jest za to odpowiedzialny mój wrodzony konserwatyzm, ale konserwatyzm rozumiany nie w sensie poglądów politycznych, ale przywiązania do tego co stare. Lubię stare czasy, stare języki, stare kościoły i stare cmentarze, lubię stare ulice i rzeczy które długo używam i ludzi których długo znam. W gruncie rzeczy w wielu przypadkach taka postawa jest korzystna bo człowiek nie rzuca się jak maniak na coś nowego, tylko zwykle woli to do czego jest przywiązany, co w wielu przypadkach okazuje się lepsze.
Ale z postawy takiej wychodzą też rzeczy prześmieszne, zwłaszcza jak pomyślę, jak wypowiadać potrafiłem się o rzeczach czy zajęciach, które teraz lubię. Bo mam zawsze tak, że jak ktoś powie jakiś nowy pomysł, nową ideę, to niestety siedzi we mnie coś takiego, że od razu jestem na nie. Podobno już sam mój wzrok wskazuje jakbym mówił, weź przestań, daj spokój i tak się to nie uda, nie to nie dla mnie :D Dopiero z czasem mogę się do czegoś przekonać, ale nigdy od razu, nigdy w zasadzie nic nie polubiłem od pierwszego wejrzenia, że tak powiem. Zawsze był sceptycyzm i potem powolne przekonywanie się, że to może jednak fajne a nie jak myślałem. Oczywistym jest, że nie do wszystkiego się przekonam ale nawet do tego co się przekonałem i bardzo lubię najpierw byłem sceptycznie nastawiony.
Bo nawet biorąc ten tytułowy rower o którym za chwilę napisze więcej to powiedziałem swego czasu do znajomych namawiających mnie, abym zaczął jeździć na rowerze bo to fajne, że Tylko głupki jeżdżą na rowerze. :D Cóż, można i tak. Można powiedzieć, wręcz cały ja.
Ale przecież i w innych sprawach jest podobnie. Ot takie granty na uczelni. Byłem kilku kierownikiem, w kilku uczestniczyłem chyba mało kto w ostatnich latach na moim wydziale miał tyle. Niby wszystko ok. Tyle, że kilka lat temu jak pewna Pani profesor namawiała mnie do napisania pierwszego to jako, że była to ważna Pani profesor nie powiedziałem nic. Ale pomyślałem sobie co za durna baba :D Po co mi jakieś granty, na co to komu. A przecież zresztą po co to pisać jak i tak nie dostanę. A zresztą wszystkie konkursy są i tak ustawiane. A jak nie to i tak bym tego nie dał rady zrobić nie to nie dla mnie. To głupota, strata czasu i niech inni sobie piszą :D A co do Zabrza w którym pracuję, pewnego razu oczywiście wcześniej powiedziałem, że moja noga nigdy nie postanie w Zabrzu i na pewno tam bym nie pracował pod żadnym pozorem. No cóż.
Ale wracając do roweru bo to on w końcu miał być głównym bohaterem mojej dzisiejszej długiej notki. To ciekawą rzeczą jest, że lubię jeździć na swoim rowerze, a na każdym innym jeździ mi się dużo gorzej. Nie że nie pojadę, pojadę ale to nie to. Mam wrażenie, że jak dłużej pojeżdżę na rowerze a dłużej to u mnie tak z 1000km wytwarza się między mną i nim jakaś jedność, jakbyśmy byli jednym ciałem. I w jakiś sposób go czuję i wiem co on zrobi.
Najlepiej widać to jeśli chodzi o jechanie rowerem i sterowanie bez trzymania kierownicy. Na swoim rowerze/rowerach robię to bez problemu i to w takim sensie, że np. 10km trasę koło jeziora Pogoria IV jak nie ma ludzi na drodze jestem w stanie całą włącznie z wszystkimi zakrętami pokonać nawet nie chwytając kierownicy tylko sterując rowerem ciałem. Ale swoim rowerem. Bo jak wezmę jakikolwiek inny to mi to nie wychodzi. I nie jest to kwestia ćwiczenia jazdy bez trzymania kierownicy. Jak wezmę inny rower to choćbym kilka godzin to ćwiczył nie pojadę. Jak kupie nowy rower też nie pojadę. Ale starczy, abym na tym nowym rowerze przejechał tak 500-1000km i bez żadnego ćwiczenia zaczyna mi to wychodzić. Samo z siebie. Jakby mój organizm po prostu poczuł ten rower i się do niego dostosował. Co więcej, jak mój organizm poczuje już jakiś rower, to potem nawet długa przerwa rok i więcej nie jechania tym rowerem nie powoduje, że się tego oduczam. Jak już danym konkretnym rowerem jeżdżę bez trzymania kierownicy to chyba na zawsze mi to zostaje, ale tylko do danego egzemplarza. Dziwi mnie to bardzo bo niby rower to rower i powinno się coś na nim umieć lub nie, a nie umieć tylko na konkretnych egzemplarzach, które mój organizm "poczuje".
I tak mi to przyszło do głowy bo planuję na tą wiosnę niedługo kupić sobie nowy rower górski, bo mój cross jest jeszcze dobry. Byłem wczoraj oglądać i już wiem jaki :D Bardzo fajny 30 biegowy model, mający z tyłu mniejsze 1-2 zębatki niż mój dotychczasowy. To powinno wiele dać bo w góralu po jeździe na crossie czasem brakuje małych zębatek i większej mocy. W sensie, że jadę z całej siły i nie da się szybciej, mam jeszcze znaczne rezerwy mocy, a nie ma kolejnej zębatki, aby przyspieszyć. Po crossie człowiek się przyzwyczaja do potężnej mocy, bo on pojedzie nawet około 40-45 na prostej o ile nogi wytrzymają, moje aż tyle nie wytrzymują, ale 35-40 da się, a górskim ciężko było więcej niż 30.
I poza tym możne przestanę się na tej Jurze wkurzać jak jadę całą mocą mojego roweru a ktoś mnie wyprzedza. Bo mam wtedy takie uczucie bezsiły i przegrywania, że najchętniej wyciągnąłbym pistolet i wypalił takiemu w łeb. Wiec myślę sobie, że jak będę miał te 1-2 zębatki więcej to znacznie rzadziej się komuś to uda. Tylko wtedy jak już będę kompletnie bez formy, ale wtedy to tak nie wkurza, niż jak mam moc chciałbym szybciej a nie mogę bo się nie da, to mnie zawsze denerwuje :D
I tylko smutna myśl mi przyszła do głowy jak sobie ten nowy rower oglądałem. Mój szybki przyszły nowy rowerze, kiedy ja cię poczuje na tyle, jak moje poprzednie rowery. Abym mógł na tobie jechać jak na wcześniejszych bez trzymania kierownicy. I trochę szkoda mi mojego starego górskiego roweru, którego nie wyrzucę bo jest dobry i jeszcze się przyda. Zresztą i tak nie miałbym serca go tak po prostu wyrzucić. Poza tym chcąc kupić ten nowy mam poczucie jakbym go cholera zdradzał :D Ciekawe czy jest ktoś jeszcze na tyle szalony, że mu smutno bo zdradza własny rower z nowym rowerem :D Głupie to jest trochę, ale za bardzo przywiązuję się do rzeczy. W każdym razie wybacz mi mój rowerze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz