niedziela, 3 marca 2013

CDXL. Wiedźma I


Trzech jeźdźców jechało po stepie, trzech jak trzy gwiazdy rozjaśniające horyzont, mieli trzy konie i trzy miecze i choć nie byli jedną duszą w trzech ciałach znali się od lat i walczyli razem w wielu bitwach. Jechali wolno, niespiesznie po stepie. Dwóch było starszych jeden gniadego miał konia, piękną szablę wysadzaną złotem i perłami zdobyty być może na Turkach, emanowała z niego siła i moc. Gdybyś spojrzał na niego pomyślałbyś, że nikt i nic mu nie stanie. Mierzył prawie 190 cm był potężny, jakby ciosem swego miecza mógł nie jedną ale trzy głowy odrąbać. Miał przetykane złotem piękne rękawice i wspaniałą zbroję z głową lwa. Drugi był mniejszy i dziwny. Niepozorny, miał czarny płaszcz zwykłą szablę, starą na której i ślady rdzy szłoby dostrzec, jechał na czarnej maści koniu a płaszczu miał rysunek wilczej głowy.  Trzeci z nich był dużo młodszy, miał bujne jasne włosy powiewające na wietrze, pięknego konia jechał szybko pospiesznie, miał uśmiech na ustach. Od czasu do czasu wybredzał pozostałych jakby młoda krew krążąca w jego żyłach musiała wyszaleć się w pędzie konie na pustym jesiennym stepie. Ale i on przecież był znanym banitą, za którego głowę wielkie sumy Turcy dawali, bo wielu z nich zabił w czasie wypraw czajkami lotnymi przez Morze Czarne.

Jechali razem stepem godzin wiele, pustym i nudnym aż razu pewnego karawanę ujrzeli napadniętą przez zbójców. Młody nazywał się Lothien, bo wszyscy z krajów dalekich pochodzili, rzucił się jako rycerz przeczysty na ratunek, bo choć Turków w Kaffie własną ręką mordował, to romansów rycerskich się naczytawszy przyjemności uratowania karawany przed zbójami sobie odmówić nie mógł. Choć kto głowę jego przeniknie i wie czy to chęć karawany uratowania czy krwi żądza i chęć zabicia zbójców złych nim kierowała, kto to wiedzieć zdoła. Wiadomo tylko, że Lothien popędził z krzykiem, a dwaj pozostali niespiesznie za nim pojechali.

A gdy dojechali do wąwozu, gdzie to się stało ujrzeli jak Lothien ze złotą grzywą zabija zbójców jednego po drugim. Dwóch z nich ciągnęło po ziemi dziewczynę o długich włosach dziwnego koloru, które wyrywała im się krzycząc przeraźliwie. Lothien jak rycerz z legend ruszył jej na ratunek i starł się ze zbójami. Parralius, rycerz z lwem krzyknął do trzeciego:
-Nie pomożesz mu Aureliusie
-Młody jest dobry, da sobie radę, po co mu przeszkadzać. Zawsze lubił krew – zimny głos jeźdźca na czarnym koniu był cichy jak szept.
-A jak go zabiją.
-Znaczy, że miał umrzeć, co to ja mu kazałem jakichś durni bronić. Chcesz to mu pomóż sam, ja zawsze mogę popatrzeć.

Parralius popędził na pomoc, z boku wyskoczyli następni zbóje starł się z nimi w walce. Sztychy i stal błyskały w wieczornym świetle ogniska. Paralius zabił dwóch i walczył  z trzecim. Lothien też radził sobie dobrze, zwłaszcza, że dziewka krzyczała, aby ją ratował, jej potargane włosy leżały na ziemi, co jeszcze bardziej zachęcało do walki młodego rycerza. Wtem z krzaków wyszedł kolejny opryszek miał przy sobie łuk, naciągnął cięciwę i wymierzył w Lothiena, widać było jego uśmiech, gdy wtem w sekundzie, chwili jak motyla skrzydeł mgnienie, krótki bełt kuszy wbił mu się w szyję, i zalany krwią upadł na kolana. Parralius widział co się stało, Lothien zaś porwany ferworem walki nie zauważył niczego. Na szczycie zaś jaru stał w swym czarnym płaszczu Aurelius, trzymał w ręku kuszę i się uśmiechał patrząc na walkę kotłującą się w dole.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Link within

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...