Pisałem już kiedyś, że uważam iż zajmowanie się sprawami teoretycznymi i czystą nauką jest dużo lepsze, piękniejsze i wartościowsze niż zajmowanie się sprawami praktycznym i takimi, które pożytek przynoszą. Bo przecież jak coś przynosi pożytek to zajmujemy się tym tylko dlatego, że ten pożytek przynosi. Czyli można powiedzieć, dana rzecz czy działalność sama w sobie jest pozbawiona wartości a robimy to tylko dla pożytku, który z niej wynika. Natomiast jak robimy coś co pożytku nie przynosi a jednak dalej to robimy, to wtedy można powiedzieć, że jakaś wartość zawarta jest bezpośrednio w tym, wartość która nas ciągnie. Może i niesłusznie nas ciągnie jak fatamorgana na pustyni wędrowca, ale jednak nas ciągnie. I dlatego jak widać rzeczy niepraktyczne są bardziej wartościowe bo wartość jest w nich a rzeczy praktyczne wartości mają mało bo uprawiamy je dla czegoś co jest poza nimi a same w sobie są jej pozbawione.
Ale to tylko jeden aspekt sprawy i tego jaki chciałem być. Bo zawsze chciałem być jak renesansowi uczeni. Tacy, którzy nie tylko jednym się zajmują. Nigdy nie podobał mi się XIX wieczny model specjalisty w wąskiej dziedzinie, który zajmuje się tylko czymś drobnym i świetnie się na tym zna. Bliskie jest mi powiedzenia Paskala Ponieważ nie możemy wiedzieć wszystkiego o wszystkim lepiej jest wiedzieć coś o wszystkim niż wszystko o jednym. I choć wszystko o wszystkim bardzo chciało by się wiedzieć, to w pewnym momencie zdać sobie sprawę trzeba, że nie jest to możliwe. Ale nawet jak nie, to dobrze jest wiedzieć z każdej dziedziny po trochu.
I dlatego nie podobał mi się nigdy taki podział nauk na nauki ścisłe i humanistyczne i twierdzenie, że ludzie mają jakoby przypisane wyraźne zdolności do jednej lub drugiej dziedziny. Kim w takim razie był Newton, twórca znanych praw fizyki, a jednocześnie autor traktatów o demonologii? Kim był Leibniz wielki matematyk, a jednocześnie człowiek który płynnie czytał po łacinie i grecku, był filozofem, pisał książki o historii i wiele innych rzeczy? Czy byli ścisłowcami czy możne humanistami? Czyż ich życie nie zadaje kłam XIX wiecznym przesądom przyjętym na wiarę a nie mającym pokrycia w faktach.
Dlatego nie odpowiada mi zupełnie taki podział i jest on jak zamknięcie się w ciasnych granicach, jakby dusze swą uwięzić w klatce, klatce granic i klatce ciasnego praktycyzmu zamiast dać jej szybować prosto w niebo. I dlatego właśnie chcąc być naukowcem chciałem być tacy jak renesansowi uczeni. Nie ci najwięksi bo do nich mi daleko, ale tacy jak Coluccio Salutatti, Leonardo Bruni i im podobni. Którzy zależnie od chęci, i zapału to traktat jakiś napisali napisali, to książkę z matematyki, to coś z łaciny przetłumaczyli a innego dnia napisali wiersz. Nie zamykali się w ciasnych i dziwnych granicach, jak dzisiejsza nauka, a jedyne o co dbali to o to, aby to co robią sprawiało im przyjemność i frajdę. Bo przecież o to tu głównie idzie, o poszukiwanie własnej przyjemności. I taką ścieżką renesansowych uczonych kroczyć należy pamiętając że ci którzy co innego nam doradzają, są jak diabły owe dusze wędrowca kuszące, a gdy on ich posłucha wiodące ją prosto w ochlań piekła. Lecz pewien psalm cytując choćbym kroczył ciemną dolną zła się nie ulęknę i nie dam zepchnąć w przepaść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz