Wreszcie jakieś upalne dni były. Niestety miałem czas pojeździć tylko w niedzielę, ale za to 105 km udało mi się zrobić w upale, który na moim rowerowym liczników czasem przekraczał 46 stopni. To jest prawdziwa jazda. Choć i tak mam wrażenie, że albo ten upał był jakiś marny, albo ja się tak uodporniłem na wszystko, że już go mało czuję. Bo po jeździe nawet jakiś rozgrzany ciepłem się nie czułem. Dziwne.
Jeździłem po Jurze i po Częstochowie. Rowerzystów wszędzie mało i nawet ludzi na ulicach mało, nie mam pojęcia, czemu ich tak upał przeraża. Owszem w domu w zamkniętym pomieszczeniu też mi duszno i nie lubię aż takich temperatur, ale na rowerze to jestem w stanie znieść wszytko. Szkoda jedynie, ż eupały jak przyszły tak i szybko się skończyły :( bo jeszcze bym w takim pełnym słońcu pojeździł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz