Ni chciałbym być totalnym hejterem, ale nie mogę zrozumieć tendencji zamieniania rynków rożnych miasteczek i wiosek w betonową pustynię, co szumnie nazywa się ich renowacją i powstaniem nowego, "lepszego" (sic!) rynku. Polega to zwykle na wycięciu z niego wszystkiego co zielone i zamienieniu klimatycznego rynku w betonową pustynię. Nie mam pojęcia czy architekci, którzy to projektują, wychowali się w pustynnym namiocie arabskiego szejka, czy też może za dużo widzieli antarktyczny krajobraz, w którym poza lodem żyją tylko pingwiny. Tendencja do zamieniania wszystkiego w betonową, płaską przestrzeń, w której wszystko jest pokryte asfaltem lub kostką, a żadna zieleń nie istnieje, jest chyba najpopularniejszym obecnie trendem architektonicznym. Hans Frank byłby z was dumny ;)
I właśnie taka jest restauracja Olsztyńskiego rynku. Pozostałą z niego pusta, otwarta, betonowa, zimna, szaro-bura przestrzeń. Zamiast ciekawego klimatu, jest on podobny do setek innych rynków, które za pieniądze Unii Europejskiej "wyremontowano" w ostatnich latach. Kompletny brak fantazji, pomysłu, sztampowość i kicha. Co nie znaczy, że Olszyn nie jest ładny i nie warto go odwiedzić. W końcu stoi jeszcze stary zamek, którego nikomu (póki co) nie udało się zepsuć, jest Jurajski Giewont, czy tajemnicze Sokole Góry. Niemniej za każdym razem jak przejeżdżam przez Olsztyński rynek, po jego remoncie, miałbym ochotę jego architekta jak Kmicic mieszczan litewskiego miasteczka, nago pognać kańczugami po śniegu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz