Czerń była wszędzie, głęboka, ciemna, ponura i milcząca. Nic nic jej przeniknąć nie mogło, była cicha, jak noc bezwietrzna, gdy żaden dźwięk, żaden ruch nawet listka w głuszy leśnej dźwiękiem jej nie mąci. Cicha. Lecz w ciszy tej, gdy płatki śniegu migotały w blasku porannych promieni czerń była jedynie w mózgu, w oczach w szron wpatrzonych, zamkniętych powiek kształtem, w śnieg biały wciśniętych. Biały a ciemny, jasny a szary, nieprzenikniony w swej tajemnicy, a przecież w ciemności tej w głowie ból rozchodził się jak fala na jeziorze po tym jak kamień wielki weń wpadnie, kołami w każda stronę zmierzając, by całą powierzchnię wypełnić, kawałka żadnego pozbawionym go nie zostawiając. Wirowały śniegu białe płatki włosy powoli oblepiając, włosy w miejscach niektórych zakrzepłą krwią pokryte, z którą drobinki śnieżne łącząc się jakby błotnistą powierzchnie jakowąś tworzyły.
Ból czaszkę przenikał i leżący nie wiedział na pewno azaliż umarł już i męki piekielne diabły mu zadają, głowę jego czerwonym przypalając ostrzem, ciesząc się przy tym niezmiernie jak to biesy zwykłe gdy torturują kogoś, co jak powiadają w stan ekstazy wielkiej je wprawia. Diabolus albowiem bestia est horrible et cruelis jak to w księgach zapisano, et cruelis valde. Cruelis, cruelis, słowa dźwięczały pod czaszką, wypełniały każdy nerw, ale przecież zmarły czuć nic nie powinien bo jakże to nieżywym będąc czuć coś można. Quomodo? Quomodo anima coś czuć może skoro cielesnej postaci wyzbyta? Lecz, zakładając, że anima coś czuć może jakże może ona być bezcielesna. A jeśli na odwrót rzecz rozpatrując nic ona nie czuje to po co diabli ją dręczyć mają? A jeśli diabli jej nei dręczą to jakiż sens wiara w bestię zwaną diabolus ma? A jeżli ta bestia nie istnieje, to jakiż sens cała wiara mieć może? Przeraził się na to rozumowanie, które do tak szalonych wniosków prowadzić go zaczęło. Apage satanas bez warg ruchu głos wypowiedział, lub lepiej wyszeptał rzec by można, lub ponieważ szeptu żadnego nie było, anima jego słowa bezcielesne w przestrzeń umysłu również ciała pozbawioną wydała.
Głosy, słychać je było dochodziły jakby z dali, gdzieś tam z dali nieprzeniknionej, dzikie drapieżne, żywe. Może jednak nie umarłem et vivus sum? W takim jednak razie quomodo leżę hoc in loco, w jaki sposób się tu dostałem i czemu dolor magnus głowa mea sentit wielce. Wilkołaki, tak to one one na pewno go zaatakowały i w miejsce to przyniosły. Ale przecież wilkołak ofiarę zwyczajnie zabija, zagryza, pożera a nie w głowę ją bijąc na śniegu trzyma. Niemniej innej możliwości przecież nie było, bo i kto mógł w miejsce to go przywlec. Odwróciłby chętnie szyję lecz sił w ciele nie stawało. Wtem cios potężny, kopniak jakby w bok poczuł, potem jeszcze jeden i kolejny. Gdzieś w dali usłyszał krzyki.
-Zostaw go, widzisz, że ledwie dyszy.
-Zatłuc trzeba bestię, lycanthropa by już nikogo zabić nie mógł.
-Weźmy go do miasteczka, tam się potwora na stosie spali, aby przykład dobry a zbożny wielce mieszkańcom dać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz