Jazda na rowerze wywołuje we mnie zawsze taki poziom endorfin, że odcięcie do tego powoduje jakbym przestawał być sobą. Wielka szkoda, że w naszym klimacie nie można jeździć cały rok, jak na takiej Sycylii. Brak endorfin przyprawia mnie o szaleństwo.
A także testosteron i adrenalina wywołane rywalizacją. Nic tak nie robi na moc organizmu jak one. Przez kilka dni nie mogłem ze średnią na rowerze wyjść ponad 20km na godzinę. A wczoraj pojechałem popołudniem na Pogorię i jeden facet mnie wyprzedził to wdałem się z nim wielki wyścig ponad 30km na godzinę brzegiem jeziora trwający gdzieś koło 10 kilometrów. I nawet nie idzie o samą średnia nabitą na tym odcinku, czy fakt, że udało się zamęczyć go i wyprzedzić, ale po tym byłem tak naładowany energią, że na 80km trasie zrobiłem średnią 22km na godzinę. A w momencie rozpoczęcia ścigania miałem średnią 19,3 i jechałem smętnawo.
Choć z drugiej strony logiczna cześć mnie, która zawsze chciała mieć wszystko pod kontrolą i panować nad wszystkim krzyczy, że to jest całkowicie bez sensu. Dlaczego to jakieś dziwne substancje o tym decydują a nie moja zimna logika? Powinienem jechać szybko bo ja chcę jechać szybko, a nie dlatego, że pod wpływem wyścigu z kimś wytworzyły się we mnie jakieś substancje, które bezczelnie mną sterują. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz