We współczesnej nauce i tym co z nią robią kolejni ministrowie najbardziej mnie przeraża ta dominacja ciasnego praktycyzmu i komercyjnego podejścia. Ten obrzydliwy bełkot, w którym mówi się o tym, aby komercjalizować badania naukowe, wykorzystywać je i o tym, że na badaniach i ich wynikach uczelnia powinna zarabiać.
Fuj, jaka obrzydliwość. Zwłaszcza to słowo o "wykorzystywaniu" wyników badań. Takie to modne a tak wstrętne. Słowo to bowiem budzi od razu moje negatywne skojarzenia. Zajmując się nauką a nawet dawniej jak byłem w szkole, gdy chciałem być uczonym, a zawsze odkąd sięgnę pamięcią chciałem nim zostać, wyobrażałem sobie Naukę jako księżniczkę a siebie jako rycerza w srebrnej zbroi, który walczy w jej imieniu ;) Sama myśl o tym, że mógłbym ją do czegoś wykorzystywać :d budzi moją niechęć.
Wykorzystywanie nauki natomiast kojarzy mi się z pijanym menelem, który gdzieś na melinie pół świadomy w oparach alkoholu łapie ją za włosy i gwałci na starym brudnym skrzypiącym łóżku. O ile nie wątpię, że są tacy, którzy woleli by być na miejscu tego menela, ja dalej chcę pozostać rycerzem. A ministrowie i inni, którzy chcą utopić wszystko w bagnie praktycyzmu nich idą precz i utopią się w rzygowinach tego menela o którym wyżej pisałem.
Tak bardzo się nie zgadzam, że gdybym miała się podzielić wszystkimi moimi refleksjami na ten temat wyszłaby z tego epopeja, tym bardziej imponująca, że właśnie wróciłam z IJP PAN i nie mogłam uwierzyć, że tylu zasłużonych profesorów gnieździ się w gabinetach 3x3, gdzie ledwo mieszczą swoje książki.
OdpowiedzUsuńSądzę, że nauka i kultura powinny mieć jakiś zysk komercyjny. Dla mnie, jako dla filologa jest to szczególnie ważne, bo co jakiś czas ktoś na neofilologii UŚ się jara, że przetłumaczona i wydana została książka jakiegoś wybitnego macedońskiego czy słoweńskiego twórcy... której nikt nie czyta, poza studentami i wykładowcami.
Slawistyka UŚ dostała granta na przekład chorwackich utworów współczesnych. Teksty zostały przełożone i wydane w jakimś żałosnym nakładzie, ale autorzy tłumaczeń mogą się cieszyć, że coś opublikowali. Tyle tylko, że to cały czas jest hermetyczna, nikomu nie znana literatura. A wystarczyło się przejść po wydawnictwach i ugrać jakąś realną promocję, zamiast brać kasę na wpis do CV, bo przecież nie na szerzenie kultury.
Kiedy postanowiłam pisać magisterkę z tłumaczenia maszynowego wszyscy mi to odradzali i sugerowali, żebym dwa lata życia pisała pracę o np. motywie nacjonalistycznym, a potem mogła sobie tę pracę oprawić i postawić na półce, bo poza recenzentem i promotorem nikt tego dla przyjemności czytał nie będzie. No bo po co zrobić coś, co może mieć praktyczne zastosowanie, skoro można kisić się we własnym sosie i być nikomu nie znanym tłumaczem.
Z kulturą jest podobnie. Tłumaczyłam ci ja teksty piosenek pewnego słoweńskiego zespołu, który miał koncert w Polsce. Zapłacili mi za to, normalne zlecenie. Na koncert przyszło z dziesięć ludzi, wszyscy znali język słoweński, wszyscy studenci. Nikt nie pomyślał, żeby utworzyć nawet głupie wydarzenie na fejsbuku, żeby faktycznie promować kulturę, a nie tylko udawać. Bo po co? Grunt, że studenci przyszli i wydano masę pieniędzy na moje wynagrodzenie i pobyt Słoweńców w Katowicach. Jeżeli coś jest wartościowe, powinno się to promować, a sukces komercyjny trudno postrzegać jako defekt tej promocji.
Się zbulwersowałam.
Cóż blog to blog i czasem przerysowuję na nim moje opinię może do lekkiej skrajności. Pewnie będąc na filologii, gdzie jak piszesz wszyscy są nastawieni jedynie na robienie czegoś niepraktycznie może to męczyć.
OdpowiedzUsuńAle, że ja mam do czynienia z zupełnie inną tematyką, gdzie wszyscy ciągle gadają, że coś powinno być praktyczne to mnie to denerwuje również.
Dlatego w sumie zgadzam się że warto efekty pracy promować. I tak samo, ze czasem warto coś opublikować w miejscu gdzie więcej ludzi to przeczyta niż tam gdzie np. są punkty naukowe a pies z kulawą nogą do tego nie zajrzy.
Niemniej spłycanie nauki tylko do zastosowań praktycznych a tak się w niektórych dziedzinach próbuje robić też nie jest fajne. Mimo wszystko dla mnie nauka to zawsze była jakaś ciekawość, fascynacja światem zainteresowanie, robienie czegoś dla własnej wiedzy i własnej przyjemności. Może jestem odmieńcem, ale to wiem od dawna :d natomiast wizja nauki w służbie komercji jest mi mocno obca.
Owszem komercja jako pewien dodatek czasem tak ale nie jako postawa.
Komercja jako podstawa rodzi też ogromne patologie. Czego przykładem medycyna w USA gdzie badania są finansowane przez koncerny medyczne a wiec wychodzi z nich to czego te koncerny oczekują a to jaka jest prawda nikogo nie interesuje.
Dlatego mój lekko żartobliwy test jest anty dominacji komercji w nauce natomiast faktycznie dostrzegam pewne zalety "wykorzystania" ;) wyników w sensie np. rozpropagowania ich i sprawienie że więcej osób to pozna czy o tym przeczyta.
Zgadzam się z obsesją na punkcie praktyczności każdego zagadnienia, bo jest akurat nienormalne. Postanowiłam powalczyć o inżyniera, bo miałam dość słuchania, że każdy humanista, to debil, który nie rozumiał w szkole matematyki. Ktokolwiek słyszał, że siedzę na slawistyce i chcę tam zostać na doktorat, już oczyma wyobraźni widział, jak wykładam chemię w Tesco. Patrząc z tej perspektywy udowodnienie, że mogę wyżyć z tłumaczeń i pracy naukowej jest dla mnie ważne, bo obala kult, że student inżynierii z dwoma warunkami i średnią 3,0 zawsze będzie bardziej wartościowym potencjalnym pracownikiem, niż filolog, który musiał zaliczyć egzaminy z czterech języków nowożytnych, przedmiotów teoretycznych i dwóch języków martwych (ale z łaciną było bardzo ciężko, BARDZO). Do angielskiego i rosyjskiego podręczniki są. Do chorwackiego jest już gorzej, ale jak się poszuka, to się znajdzie przynajmniej słownik i jakieś rozmówki z zarysem gramatyki. Ale słoweński? Do słoweńskiego nie ma NIC. Moja praca licencjacka (a licencjat nie jest specjalnie wartościowym dyplomem) była kilkujęzyczna, bo nie było źródeł po polsku, więc poza słoweńskim (a pozyskanie książek w Polsce nie było łatwe) brałam po angielsku, niemiecku, rosyjsku, czesku i serbsku/chorwacku. Witamy na niszowej filologii, gdzie masz szczęście, jeżeli Twój lektor zna angielski, bo o polskim nie ma co marzyć :D
UsuńProblem współczesnej edukacji to niestety nieoblewanie studentów co prowadzi do tego, że studia kończy prawie każdy. A ponieważ prowadzenie kierunku humanistycznego jest tańsze to takich powstały masy i są tacy co studentów tych kierunków traktują jako "debili" co jest zupełnie niesłuszne. A zwłaszcza to co piszesz, że lepiej zdawać na warunkach coś technicznego niż dobrze kierunek humanistyczny. Ale wiadomo sytuacja na rynku jest jaka jest.
OdpowiedzUsuńNauka czysta jest lepsza tego się zawsze będę trzymał ale oczywiście tzreba sobie móc na nią pozwolić ;)
Przerażająca jest ta dewaluacja tytułów, że dziś licencjat a nawet magister niewiele znaczy, a doktor powoli zaczyna przeradzać się w odpowiednik magistra z czasów 20-30 lat temu.
"prowadzenie kierunku humanistycznego jest tańsze" --> hit tego roku na UŚ, kierunek o nazwie Doradztwo filozoficzne i coaching. Pora zdychać.
UsuńByłem na takim szkoleniu w grudniu, gdzie były 2 osoby co to studiują. Też się zdziwiłem co ma filozofia do coachingu. Ale cóż, jak są chętni to prowadzą takie kierunki.
OdpowiedzUsuń