Tytuł co prawda o górze, ale rozważania będą o moich nogach :d Jak byłem na wiosnę w czerwcu w górach to bolały mnie po niedługiej wycieczce mocno łydki, więc w wakacje poćwiczyłem je trochę i po wejściu i zbiegnięciu z Tarnicy nie bolały mnie nic :) Ale aby nie było tak prosto tym razem po wycieczce (no dobra i dwóch dniach tanczenio-skakania po 5 godzin dziennie) bolały mnie uda, na tyle, że ciężko mi się schodziło po schodach. Zastanawiam się już trzeci dzień, jakie ćwiczenie na te uda trzeba, aby nie bolały przy czymś takim :d Chyba tym razem zaniedbałem przysiady, nie robiłem ich aby nie kolidowały z rowerem i wydaje mi się, że był to błąd.
Moja forma choć w zasadzie była bardzo dobra jednak ciągle mnie nie satysfakcjonuje. Jeśli któregoś dnia wejdę na jakąś dużą górę i z niej zbiegnę i mnie NIC nie będzie bolało, wtedy będę usatysfakcjonowany. Powinienem być twardy jak stal i szybki jak błyskawica. A tu ciągle nie jest tak jak ma być. Choć pewnie, dla obserwatora "zewnętrznego" jest dobrze lub nawet bardzo dobrze, to mnie to cały czas mało, ciągle coś we mnie woła, że nie jestem jeszcze dość dobry, że mogę być jeszcze lepszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz