Byłem dziś na spacerze, ponad 12km po Jurze. Listopadowa porą wiele miejsc, latem mających średni urok staje się bardzo piękne, z uwagi na brak liści na drzewach i specyficzny skałkowy klimat. Zwłaszcza śliczny jest prawie dwukilometrowy odcinek w głębokim lesie, mało uczęszczany dojścia do Ostrężnika. Nawet latem ciężko tam kogoś spotkać, z już o takiej porze, mimo iż w samym Ostrężniku i okolicach, z uwagi na święto było sporo osób, nie było żywej duszy.
Dziki i pusty las, szeleszczące liście na ścieżce, ponad centymetrowej grubości warstwa pokrywające całą ziemie i mieniące się wszelkimi barwami tęczy. I piękne skały, latem ukryte wśród liści a teraz w dzikim lesie widoczne jak na dłoni, są ich dziesiątki, mające po kilkanaście kilkadziesiąt metrów wysokości. Usiane są nimi jary, i wzgórza. Ponieważ rosną w lesie wiele pokrytych jest głębokim mocno zielonym mchem jak warstwą gęstego puchu. Idąc samemu przez taki las ma się wrażenie jakiejś nierzeczywistości pobytu w fantastycznej krainie z pogranicza jawy i snu. Gdyby jeszcze przyszła mgła, której dziś nie było, miałoby się wrażenie, że zaraz z zza jakiejś że skał wychynie jakowaś bestia, aby do gardła skoczyć. Skrzypienie zaś nóg na złoto-żółtych liściach słychać zewsząd i już nie wiadomo, czy to tylko nogi własne o wygięte liści kawałki skrzypią, czy to ktoś lub coś idzie za mną bacznie obserwując, i choć wyginając głowę w tył tylko szarobury las i gesty mech na skałach widać, to słysząc stóp szelest nie wiadomo tak do końca, czy za tą skałą coś tam w dali się nie czai, gotowe w każdej chwili tego, co tam wędruje zaatakować. A że wędrowiec powrócił i słowa te pisze to przecież jeszcze nie znaczy, ze nic tam nie było, może po prostu za niesmacznego go uznawszy postanowiło na lepszy łup poczekać. Kto wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz