środa, 27 lutego 2013

CDXXXIII. O postrzeganiu rzeczywistości

Zastanawiające w jak dziwny sposób mogą nas postrzegać inni. Nie mam pojęcia dlaczego, ale większość koleżanek postrzega mnie jako zbyt chudego, lub nawet czasami anorektycznego. Podczas gdy ja sam uważam, że mam wagę ok, lub nawet lekko za dużą :d. Owszem, podobno każdy anorektyk, dalej uważa, że jest za gruby, problem w tym, że obiektywne wskaźniki pokazują, że żadnej anoreksji nie mam.

Bo obecnie w zależności od wagi, którą się zważę :d wychodzi mi BMI 20,5-21. A więc zdecydowanie w zakresie wagi prawidłowej, bliskie wskaźnika BMI idealnego. Najmniej jak zdarza mi się ważyć daje ciągle BMI 20. Biorąc pod uwagę, że norma BMI wynosi 19,5-25 jest to ciągle w granicach prawidłowej wagi, nawet nie niedowaga, nie mówiąc o anoreksji. W końcu dopiero poniżej BMI 17,5 zaczyna się chorobliwa niedowaga.

Zastanawia mnie więc dlaczego skoro moje BMI jest zdecydowanie prawidłowe ludzie tak to dziwnie postrzegają. Usłyszałem raz w pewnej rozmowie - nie pieprz mi o BMI tylko spójrz sobie w lustro - patrzę i nic nie widzę :P.

Może dlatego, że sporo jeżdżę na rowerze i ćwiczę, wiec mam duży odsetek tkanki mięśniowej a ona ma mniejszą objętość. Nie wiem, ale jest to dla mnie niepojęte. A biorąc pod uwagę, że słyszałem to z ust wielu osób coś w tym musi być.

W każdym razie widzę, że moje postrzeganie siebie w zakresie swojej wagi, ale także obiektywne naukowe wskaźniki, różnią się od tego jak mnie widza inni. Pytanie tylko kto ma spaczony obraz rzeczywistości :D

CDXXXII. Tetmajer - Orzeł

Bardzo ładny wiersz Kazimierza Przerwy Tetmajera - Orzeł.



Orzeł

Widząc, jak wielkim, długim kołem
orzeł nad ziemi lata kręgiem
skrzydłem, jak konar dębu, tęgiem;
w przestwór pytanie mu cisnałem,
co go przymusza ponad światem
latać i latać bez spocznienia,
w blask błyszcząc dzióbem, jak bułatem,
w mrok na kształt olbrzymiego cienia?

Odrzekł:
"Gdym wzniósł się tak wysoko,
gdzie już brzmią gwiazdy tak, jak dzwony,
skąd świat twój ledwo widzi oko - 
bezmiar nad białych gór opoką - 
odmarzły u nóg moich szpony.
Odtąd faluję tak, jak morze..."

Snadź, kto ku gwiazdom się przybliży,
na ziemi spocząć już nie może.

Jakby natura sama chciała,
by, co jest dzwonów gwiezdnych niżej,
nie tknęło orłowego ciała.


CDXXXI. Życie to tylko jeden dzień

Wiem jak samolubnie zabrzmi ten wpis i dziwnie, ale skoro nawet własna matka mówi nieraz, że mam narcystyczną osobowość i manię wielkości  O_o to co mam na to poradzić :P

W każdym razie w momencie jak mnie przegłosowali na uczelnianego profesora, czyli coś o czym zawsze marzyłem, chyba od małego, czytając książki o dawnych czasach i średniowiecznych uczonych i zawsze chcąc być tacy jak oni, co pewnie nigdy mi nie wyjdzie i na zawsze pozostanę tylko ich marną imitacją, to przed oczami ujrzałem całe moje dotychczasowe życie i przyszła mi na myśl lubiana piosenka po węgiersku.
I przyszedł mi do głowy ten mały chłopak, który będąc ciągle chory, mało sprawny, zbyt gruby, patrzył przez okno jak inni się tam bawią, czytał dziwne książki, i chciał być taki jak uczeni z dawnych wieków.

A oto piosenka Karpatii, którą umieściłem już tu kiedyś na blogu:

http://keraunos-takiesobieprzemylenia.blogspot.com/2012/11/cccl-zycie-to-tylko-jeden-dzien.html

I choć często boleję nad własną głupota, nad brakiem zdolności do wielu rzeczy, nad tym jak słaby i głupi jestem, przynajmniej w porównaniu z tym jakim chciałbym być, to jednak i tak przyszły mi do głowy słowa z tej piosenki:

Życie to tylko jeden dzień,
Dzień przyjaciele i nic więcej
Ale dla tego dnia moi kochani
Warto się było urodzić
Na kościach naszych mięsień wciąż gra
Choć ta ziemia już piła naszą krew
I widzisz wtedy tam daleko Jasność
Spowitą w lekkiej mgle
Zamiast bębnów słyszysz trąby
I bramy Nieba się otwierają
Tam kroczy Nasza Armia
Z powrotem toczy się po Mlecznej Drodze

Bo nieważnym skąd przychodzisz
Co ważne to dokąd zmierzasz
Z flagą niesioną wysoko
Przez silną pięść



I choć może są w życiu sprawy o wiele ważniejsze, wiem o tym, to jednak dziś wiele razy słuchałem Karpatii mając w oczach łzy szczęścia.

sobota, 23 lutego 2013

CDXXX. Czeladzki kosciół zimą

Kilka "wygrzebanych" z przepastnych zasobów mojego kompa fotek kościoła w Czeladzi zrobionych w śnieżnych zimowych warunkach.








CDXXIX. Napisy na murach

Jak łatwo się domyśleć, kibice naszego czeladzkiego klubu sportowego murom także nie odpuszczają :D Tu przykład ich działań z osiedla Rożka :D


piątek, 22 lutego 2013

CDXXVIII. Napisy na murach

Napisów na murach z parku o którym pisałem kilka wpisów wcześniej ciąg dalszy. Poprzednio była pewna muszla koncertowa. Ale w ramach kompleksu, którym jest ta muszla, znajduje się niewielki domek, który chyba służy, a raczej biorą pod uwagę jego stan służył do zawiadywania tym całym widowiskiem. W każdym razie w mojej notce nie sama budowla jest istotna ale napisy na nie :d
Tu graficiarzom inwencja zwłaszcza kolorystyczna dopisała i pokryli budynek bohomazami w kolorach wszelakich :D



Jeden z napisów "mam szeptać chce krzyczeć";)




CDXXVII. Tetmajer - Wiking

Wiersz Kazimierza Przerwy Tetmajera o Wikingu. Bardzo ciekawy w stylu, mocno odmienny od innych jego wierszy. Znacznie bardziej wojowniczy i bojowy.

Wiking

Ze skał wywiedźcie okręt mój,
królewski dziób jastrzębi,
rozwijcie białych żagli zwój
na ciemnomodrej głębi...
Już się kołysze dumny maszt,
żaglami bielą reje,
jak białe z górskich płyną spaszt
potoki w morza chwieje.

Szeroka chwiejo! Morska toń!
Ty przyjaciółko wieczna!
Od lądów i od wysep stroń!
W noc blada Droga Mleczna,
w dzień słońca samotnego blask
na ciemnomodrej fali
niech świeci na mój zimny kask,
z błękitnej kuty stali.

Byłem-ci królem pustych skał
i grodów napowietrznych,
dość mi, gdy druhem bedę miał
wiatr, gońca rzeczy wiecznych;
byłem-ci królem niemych wód,
wiszących kaskad pieśni,
niechże mnie z morza otchnie chłod,
fal morskich szum opieśni.

Samotni pragnie dusza ma,
królewskiej iście ciszy - -
wiem, jak huk młota w uchu gra,
jak pierś kowala dyszy - -
śnieżystych skał gdy zoczę brzeg,
pozdrowię go od duszy - -
na dusze moją zimny śnieg
płatami grudnia prószy...

W zimowy kiedy słońca mrok
nieznanej mi krainy,
gdy muśnie brzeg okrętu bok:
wzrok wzniosę w błękit siny,
bladoliliowych wiotkich brzóz 
zobaczę przedzę zwiewną,
jak duszy mej malowny mróz,
zagasłym światłem śpiewną.

Lub we wiosenny jasny dzień,
gdy zorza rano wstała,
schyli się cicho w wodny cień
jabłoni gałąź biała - -
nie pomne wówczas, czymem był,
co poza sobą świecę,
lecz sen piękności będę śnił,
nic nie chwytając w ręce.

Święta jest ręka, która miecz
i róg wojenny imie,
lecz mnie już trzeba płynąć precz
na wody mórz olbrzymie...
Północnych wojów groźny huf
w zdobywcze statki wsiada - -
mieczu żelazny, bywaj zdrów,
i twardy cios, co spada!

Bywam mi zdrowa, zbrojo ma,
żelazna twarda zbrojo,
i płomień, który w kuźni drga,
gdy tarcze miedzią poją:
bywaj mi zdrowa, tarczo z lwem,
wykutym w miedzi błysku - -
jestem dziś cieniem króla, snem
na pustych wód igrzysku...

Poza mną będą boje me,
tryumfów moich pola,
i klęski moje, klęski złe,
i wspomnień ich niedola...
Bo, jak się mucha, jęta w sieć
pajęczą, nędznie miota,
tak długo dumy klęski złeć
dzierżą i ssie sromota.

W ogromie wichrów, cisz i burz
zapomnę owych twarzy,
 których, jak z robaczywych róż,
czerw ducha szkli się wraży;
tych źrenic, z których podły lis
z węża się patrzy skrętu,
o które wzgardy mojej prysł
miecz z ponadmiaru wstrętu!

Rycerzy wódz, co w twardą łódź
na twardy bój siadali - 
jaż to musiałem w oczy pluć,
w których się podłość pali?!...
Jaż to musiałem blask mych blach,
płonących z mieczów dźwięki,
sczerniony widzieć przez mój strach
sztyletu skrytej ręki?!...

Takim jest życie. Zlęgnie król,
wikingów król dostojny,
aby nic oprócz łownych pól
nie znał i hardej wojny,
nic okrom uczt królewskich dusz,
nic oprócz królewn ciała - 
a gdy ma odejść na głąb mórz,
srom mu na czole pała.

Więc nie jak człowiek umrzeć chcę,
lecz jako w sobie ścięty
kryształ, co pęka. Zmiecie mnie
z pokładu wiatr w odmęty,
a wtedy wolny okręt mój
popłynie, by kłos zboża,
i nigdy ciężkich ogniw zwój
nie wkuje go w dno morza.

I nigdy nikt nie wstąpi nań - -
z żaglami rozdętemi,
jak bogom z ducha słana dań,
nie będzie cierpiał ziemi,
nie sięgnie za nim niczyj wzrok
niczyje wiosło zdąży
i we swój wiek, i we swój rok
w głąb morza się pogrąży.


czwartek, 21 lutego 2013

CDXXVI. Ćwiczenia cardio

Jeden z moich ulubionych zestawów do ćwiczeń cardio w tym roku. Zestaw szybki, składający się z minutowych interwałowych ćwiczeń. W sumie około 20 minut. Po przećwiczeniu co drugi dzień tydzień, dwa nie dostaje się żadnej zadyszki biegając na autobus :D

Ćwiczenia głównie na nogi, bieganie, skoki. Jak pierwszy raz robiłem w zeszłym roku myślałem, że zdechnę w połowie tętno skoczyło mi na 185 i nie mogłem dalej. Ale teraz jest bezproblemowo, czasem nawet mało się spocę przy jego robieniu.

Największy problem sprawiają mnie jedynie burpee. Musze je chyba poćwiczyć osobno w dłuższych seriach.


CDXXV. Sir Galahad

Od samych początków średniowiecza uważano bowiem wojownika walczącego konno za kogoś lepszego od reszty społeczeństwa.

Rycerze i rycerskość, Richrd Baber

Czytując o średniowiecznych rycerzach najbardziej podobała mi się legendarna postać Sir Galahada. Bardzo ciekawa i fascynująca. Nie król Artur, nie wspaniały Lancelot czy wielu innych ale właśnie sir Galahad. Legenda głosiła bowiem, że tylko doskonały rycerz o czystym sercu jest w stanie podnieść zaklęty przez Merlina miecz zguby. I choć wielu próbowało miecz był w stanie wyciągnąć jedynie Sir Galahad. Dziwna postać Sir Galahada, czasem przez wielu uważana początkowo za nieco zniewieściałego, i dziwnego ogarniętego wizjami i poszukiwaniem świętego Graala. A jednak to sir Galahad był tym, który jako jedyny pokonał w turnieju najlepszego rycerza Lancelota a na końcu wziął w ręce święty Graal.


CDXXIV. Salsa 2

Podstawowym problemem chodzenia na salsę jest niedobór facetów. Na początku nawet jak zaczynają, to szybko się z tego wycofują i robi się duża przewaga dziewczyn. Z jednej strony nie jest to złe, bo przy typowo robionych kursach z wymianą partnerek jest z kim tańczyć. Pewnie, że wolę, gdy jest przewaga dziewczyn niż byłaby przewaga facetów i nie było z kim tej salsy tańczyć. W końcu salsa w parach polega na tańczeniu z kimś a nie podskakiwaniu samemu, a nie będę z facetem tańczył. Ale, no właśnie jest jedno ale. Gdy jest przewaga dziewczyn w stylu 1-3 dziewczyny więcej, to wszystko jest ok. Wtedy po prostu czekają chwilę i dalej tańczą. Problem zaczyna się robić, a jak widzę tak się robi zwykle z biegiem każdego kursu, gdy przewaga żeńska zaczyna przyjmować duże różnice. Ot ostatnio u mnie było 9 facetów, i to jeszcze jak ściągnęli jakichś nadmiarowych co siedzieli w okolicy a dziewczyn było coś 15-16. Wtedy zaczyna być problem, bo one nie mają kiedy wyćwiczyć tego co się pokazuje. A wtedy ciężko z nimi się tańczy. Bo choć to facet prowadzi i musi lepiej te figury znać, to jednak i tak zaczyna to przeszkadzać. A z tego co wiem na tego typu kursach zwykle tak się dzieje. Ciekawe, że w początkowym okresie było mniej wiecej po równo, był raz co był nawet 1 facet więcej, tylko faceci się bardzo szybko wykruszają.

środa, 20 lutego 2013

CDXXIII. Ensifeum battle song





Hear the sound of swords fulfill the night
Feel the winds of death on your skin
See the arrows fly, flaming in the sky
Hear the screams of men, as they die

CHORUS:
We won this battle with might and fearless hearts
We came and we fulfilled our prophecy
So now we shall march back towards our kingdom
With heads up high and glimmering eyes
 we returned with our glory


Silence now falls upon this blood red field
Vultures feasting with the flesh of dead bodies
"This is a great moment for all of us
but now its time to head back home victorious"


CDXXII. Jeśli walczysz z demonami musisz uważać, bo możesz zostać jak one

Jeśli walczysz z demonami musisz uważać, bo możesz zostać jak one. I poczułem się jak profesor van Helsing ukąszony przez wampira, który stwierdził, że zaczął się w niego zamieniać. Tyle osób naopowiadało mi różne głupoty w ostatnich latach i tyle razy bawiłem się w darmowego psychologa, któremu opowiadali najdziksze historie licząc, że będę ich słuchał i doradzał. I choć rzadko kto i tak robił co mówiłem, to jak twierdzili samo to, że tego słuchałem im pomagało, zwłaszcza że często wygłaszałem przy tym przemądrzałe i pełne sarkazmu komentarze. I pewnego dnia jakiś czas temu mam ważenie, że to wszystko, choć początkowo mało zdawałem sobie z tego sprawę zaczęło mnie zarażać.

Nawet jak przeglądam ten mój nowy blog, to cholera ja się na nim głównie użalam nad sobą, że czytając to można myśleć momentami, że jestem najnieszczęśliwszą osobą w okolicy. A przecież tak nie jest. Przecież faktycznie zwykle prawie wszystko za co się wezmę to mi wychodzi, przecież na codzień jestem zadowolony i z pracy i z większości aspektów mojego życia. Przecież niektórzy patrząc na mnie dziwią się skąd biorę energię do tego wszystkiego. To co ja właściwie robię? Pewnie, że smutne wiersze są zwykle ładniejsze od wesołych i ciekawsze, ale nigdy bym nie pomyślał, że zacznę traktować ich atmosferę realnie. Muszę przejść jakiś detoks i wywalić z głowy tą cala głupotę jaką ostatnimi laty sobie nakładłem. Spojrzałem w lustro i zobaczyłem coś na kształt twarzy wampira. 

CDXXI. ...

Znowu muszę lekko ponarzekać, choć mi zadowolenie wróciło a salsa coraz bardziej mi się podoba. Skoro zrobiłem z tego bloga ostatnio coś na kształt pamiętnika moich przemyśleń, to niech i tak będzie. W końcu osoby, które tu zaglądają i tak moje sprawy niewiele obchodzą, więc mogę spokojnie pisać sobie co chcę.

Mam poczucie, że zrobiłem źle. Jakbym w pewnym momencie wylał wiadro pomyj na osobę po prostu przechodzącą koło mojego okna. Tyle się tego we mnie nazbierało. I to nawet nie idzie o taki czy owaki efekt tylko mnie samemu z tym co zrobiłem źle. Najciekawsze jest jak bardzo byłaby zdziwiona większość osób, które mnie znają. Jak porównam to wszystko z moimi rozmowami z wieloma ludźmi to jakbyśmy znajdowali się po dwóch stronach przepaści.

Jakże ironicznie brzmią w mej głowie słowa:
Jak Ty to robisz, że potrafisz się tak tym wszystkim mało przejmować. Jak bym chyba umierała ze strachu na twoim miejscu. Mnie brzuch boli choć jeszcze się za to nie zabrałam, a ty siedzisz sobie i z uśmiechem na ustach opowiadasz o tych przejściach, jakby Cię to bawiło.

Każdy się tak denerwował, Ty mówisz to z taką ironią i nonszalancją, jakby wszystko dotyczyło kogoś zupełnie innego.

Przecież Ciebie nie mogli zdenerwować. Nie wyobrażam sobie, abyś mógł kiedykolwiek stracić panowanie nad sobą. To zupełnie niemożliwe.

Ja już całe te wakacje nawet na działkę nie pojechałem a za rok jak będę na Twoim miejscu to chyba będę w domu cały czas umierał ze strachu. A Ty przyjeżdżasz sobie na rowerze kompletnie wyluzowany mówisz cześć i opowiadasz wszystko ze spokojem. Nie mogę zrozumieć jak można mieć aż tak wszystko gdzieś.

Zaimponowałeś mi. Nigdy nie myślałam, że ktokolwiek będzie miał odwagę tak po prostu wstać i im się przeciwstawić. Masz nerwy ze stali.

Tja he he, to brzmi jak diabelski, ironiczny chichot. Gdyby oni wszyscy czasem wiedzieli, co w niektórych sytuacjach siedzi w mojej głowie. I jak to potrafi czasem wyskoczyć. Ciekawe jest, że coś trochę innego ale podobnego zrobiłem rok temu o tej samej porze roku a bardziej głupiego choć zupełnie innego dwa lata temu. Chyba zimowe miesiące a zwłaszcza koniec stycznia / luty źle na mnie działają. Trzeba z tym skończyć!.

Skąd bierze się we mnie ta ukryta druga strona, która czasem w tak dziwnych okolicznościach i wtedy kiedy najmniej to potrzebne dochodzi do głosu? I wtedy na zupełnie nie winną wszystkiemu, sympatyczną osobę spuszczam stek żółci, która we mnie zwykle siedzi głęboko ukryta i robię z siebie błazna.

wtorek, 19 lutego 2013

CDXX. Czerwone drzewo

Robiąc małą przerwę w pisaniu sprawozdań zobaczyłem takie zdjęcie, z miejsca tak mnie zachwyciło, że nie mogłem się powstrzymać, aby go tu nie dać. Po prostu przepiękne, niesamowite, cudowne. Czerwień tego drzewa i jego rozpływające się w tafli wody odbicie i ten księżyc świecący na niebie i czerwone szuwary. Można się zakochać patrząc :D Cudne aż nie mogę przestać patrzeć.


CDXIX. O wierze w przeznaczenie i pisaniu

Ciekawą rzeczą jest obserwacja ewolucji własnego bloga i tego co się pisze z biegiem lat. Jak zacząłem pisać w Internecie pisałem głównie na tematy poświęcone historii i łacinie. Natomiast z biegiem czasu coraz bardziej przechodziłem do koncentrowania się na okolicy, zdjęciach i pisaniu o samym sobie. Zastanawiam się, czy to nie jest jakaś perwersyjna potrzeba, aby siebie samego, swoje działania czy przemyślenia tak w internecie opisywać. No bo właściwie po co to pisać, jak tego i tak prawie nikt nie czyta, a nawet jak czyta to w zasadzie na co mu to? Z drugiej wszak strony tak mam, że lubię po prostu pisać i samo układanie literek w słowa, słów w zdania tych zaś w większe akapity mnie cieszy i bawi. I choć opisywanie dziwnych treści, jakie lęgną się w zakamarkach ludzkiego umysłu może niesie w sobie znamiona szaleństwa, to jednak samo pisanie pomaga układaniu myśli w głowie.

Bodajże chyba sam Cyceron twierdził, że jak zaczyna coś pisać, to sam proces pisania prowadzi go do tego, że coś układa mu się w myśli. Nie ma wcześniej większego planu a dopiero potem w trakcie pisania w jakiś sposób ta treść powstaje, niejako samoczynnie.  I ja też tak często miałem, choć jestem jak pchła przy słoniu porównując się do jednego z najlepszych stylistów w języku łacińskim, że pisząc coś nie bardzo miałem plan co pisać tylko po prostu zaczynałem pisać, a treść w jakiś sposób sama powstawała. Zdarzało mi się pisać artykuły w przypadku których to co powstało włącznie z tematem bardzo mocno lub wręcz zupełnie odbiegało od tego co to miało być w momencie, gdy do pisania siadałem. Bo pisząc czuję się nieraz jak ktoś siedzący w łódce na rzece, który nie wie gdzie i w jakie miejsce meandrujący prąd szeroko rozlanej rzeki go doprowadzi. Porusza się to tu to tam zagląda w różne zakamarki i daje się unieść toni, unieść wodzie, która płynie.

Ale też zwykle w życiu dawałem się unieść wodzie która płynie, oczekując znaków przeznaczenia. Nie wiem czemu, może to chore, ale zawsze miałem wiarę w przeznaczenie i w to, aby obserwować otoczenie szukając jego znaków. Może to bez sensu, może to i głupie. Ale zawsze wierzyłem, że to co ma się stać się stanie bez względu czy ja tego będę chciał czy nie. Jak liść na wietrze pędzony tu i tam nie wiedzący, gdzie ten wiatr go doprowadzi. Bo czy liść możne znać zamiary wiatru? Czy może w jakiś sposób przeniknąć w jaką stronę ten wiatr będzie wiał? Nullo modo.

I bardzo często tak miałem, że to co chciałem się nie spełniało po to, aby spełniało się coś lepszego niż chciałem, czego by nie było, gdyby było to pierwsze. Zawsze mnie to dziwiło, dlaczego tak właśnie się dzieje. Ale nie ma po co opierać się losowi, tylko płynąć, płynąć z podmuchami wiosennego wiatru mając wiarę, że wiatr ten zawsze prowadzi nas do czegoś lepszego. I wiele razy było tak, że ludzie spalali się w walce o coś, goniąc za karierą, za wieloma rzeczami, a ja to samo dostawałem w pewnym momencie jakby na mnie ktoś spuszczał dary od losu, które po prostu spływały, a ja czasem wręcz się przed nimi broniłem, jakbym nie koniecznie chciał, aby one przyszły. Zawsze mnie to zastanawiało dlaczego tak się dzieje.

Gdy widzę zaś przelatującego łabędzia, który swym śpiewem rozdziera toń lutowego powietrza to wiem, że ten łabędź i ten śpiew jest symbolem wiosny i kwitnących kwiatów, które tak lubię.  I gdy czuję lekki wiatr muskający mą twarz, wiem że niedługo wykwitną z ziemi pierwsze krokusy. A przeznaczenie będzie mnie dalej nieść w tym wietrze, między kwitnącymi kwiatami, jak pyłek, który unosi się nad ich kolorowymi kielichami. Gdzie mnie on doprowadzi nie wiem, ale wiem że zawsze trzeba mieć wiarę, że doprowadzi on do czegoś lepszego.


poniedziałek, 18 lutego 2013

CDXVIII. Kotki

Dziś będzie wierszyk nieco odmienny w treści, przypominający letnie reminiscencje :D Bo czyż koty nie są pięknymi stworzeniami.


Stoi mały kotek na zielonej łące
Ogonek zadarty koloru ciemnego
Patrzy na coś pilnie uszka ma stręczące
Może szuka kłębka w trawie ukrytego

Lubię małe kotki, gdy brykają w trawie
Przeskakują skacząc betonowy murek
Miło letnią porą przyjrzeć się zabawie
Gdy swymi zębami kotek ciągnie sznurek

Gdy go wsiąść na rękę  futro ma puszyste 
Pogładzić po głowie i mechatym brzuchu
Włosy jego zawsze są piękne, sprężyste
Gdy zagłębiasz rękę w miękkim kocim puchu



I jak z jednej strony lubię koty i lubię głaskać koty to niedawno zmroził mnie pewien artykuł przeczytany na onecie, gdzie wyczytałem, że jeden z większych hitlerowskich zbrodniarzy i sadystów tak zwany Kat z Lyonu, który lubił osobiście torturować przesłuchanych, lubił też koty i bardzo często widywano go jak trzymał na ręce i głaskał kota :D 

CDXVII. Maile

Przeraża mnie jak bardzo człowiek uzależnia się od komunikacji elektronicznej w tym od wysyłania i odbierania maili. W pewnym momencie ilość maili jest tak duża, że zaczyna wręcz przytłaczać i męczyć. Jako, że mam zwyczaj chomikowania wszystkiego zbieram również maile i robiąc dzisiaj porządki w moich folderach mailowych z przerażeniem obserwuję, że z roku na rok coraz więcej maili dostaję i wysyłam. I że proces ten nie ma końca.  I to mówię tylko o mailach sensownych, nie uwzględniając, spamu, itp.

Ot weźmy same maile odebrane i kolejne lata:
2005 - 497
2006 - 983
2007 - 1363
2008 - 2260
2009 - 3467
2010 - 3761
2011 - 4365
2012 - 4830.

Wysyłam znacznie mniej niż odbieram, ale i tak zatrważająco dużo. Bo 4830 maili to prawie 14 maili dziennie!

A biorąc pod uwagę ten rok dostałem już 933 maile czyli 19 maili na dzień.

Stajemy się powoli niewolnikami cywilizacji i tego wszystkiego. Czasem mam dni, że chciałbym się od tego odciąć. Chyba dlatego na działce nie założyłem sobie internetu. Przynajmniej wtedy nie czuje presji, aby toto wszystko dobierać, odpowiadać, wysyłać.  Mam wrażenie, że ta cała elektroniczna komunikacja jest czasem jak smycz i pętla założona na szyję. Nie znaczy to, że tak na serio jej nie lubię. Może nawet lubię za bardzo i to mnie właśnie przeraża najwięcej. Ale nawet jak bym nie lubił to i tak tyle spraw i rzeczy załatwiam przez internet, że maile z których można by zrezygnować byłyby tylko kroplą w morzu ich wszystkich. I jak pewnego roku liczba maili które dostałem przekroczy 10000 to mnie ta lawina chyba zakryje jak lawina śniegowa wędrującego po górach turystę.

niedziela, 17 lutego 2013

CDXVI. Grubość

Dziś jak mówię komuś, że kiedyś miałem nadwagę to zazwyczaj robi głupi uśmiech i kompletnie nie chce w to uwierzyć. Albo każe pokazać jakieś zdjęcia, bo to przecież niemożliwe :D Niemniej tak autentycznie było, że w podstawowej szkole miałem nadwagę, może nie jakąś wielką ale jednak. Nie umiałem biegać, byłem bardzo słaby z jakichkolwiek ćwiczeń. Nawet były lata, że niektórzy mówili na mnie gruby. Ale pewnego razu zaparłem się, zaparłem się, że muszę schudnąć, bo tak dalej być nie może.

Nie drastycznie, bo nigdy w coś takiego nie wierzyłem, to daje tylko jazdę wagi w dół i w górę, ale powoli zacząłem zmniejszać dawki jedzenia i z roku na rok chudnąć. Pamiętając o podstawowej zasadzie, której nieprzestrzeganie prowadzi do tak zwanego efektu jo jo, że do poprzedniego jedzenia powrotu nie ma już nigdy. W pewnym momencie stałem się taki chudy jak inni. A potem doszedłem do tego, że jestem jednym z najchudszych, może nie dlatego, że ja tak schudłem tylko w pewnym momencie inni zaczęli grubnąć. W sumie na dziś to bym nawet mógł ze 2 kilo utyć i może by się to przydało. Ale kto był kiedyś gruby, to zostaje mu to gdzieś w psychice. Do dziś ważę się prawie codziennie i jak tylko waga wskazuje coś więcej czuję jakiś ścisk w sercu, choć mogłaby więcej, choć w sumie powinna, to gdzieś tam na dnie głowy czai się lęk, że to znowu wróci.

Ale jak zdążyłem się przekonać, nie tylko ja tak mam. Kilka razy rozmawiając z bardzo szczupłymi osobami przekonywałem się, że one też twierdzą, że kiedyś były grube. Co więcej mam wrażenie, że często osoby, które np. w podstawówce czy średniej szkole były chude potem łatwo grubną, bo o to nie dbają. A ktoś kto był gruby a potem schudł, on zawsze gdzieś tam na dnie głowy ma ten lęk i ten ścisk w sercu, który powoduje, że jak tylko wskazówka rusza w niewłaściwą stronę zaraz zmniejsza się dawki jedzenia.  Nie jest to może jakaś uniwersalna reguła, ale jak napisałem z rozmów z wieloma ludźmi coś takiego mi wychodziło, więc chyba coś w tym jest.

sobota, 16 lutego 2013

CDXV. Ćwiczenia - pompki, itp.

Od grudnia ćwiczę regularnie pompki w seriach wyznaczanych przez specjalny program na tablecie - trener pompek.  Był to dobry pomysł, bo wcześniej nie zawsze chciało mi się to robić regularnie, a tu sam program na podstawie maksimum wyznacza ile zrobić pompek i którego dnia oraz w jakich seriach. Starczy tylko robić co program mówi :D Jest to mocno mobilizujące, bo inaczej jak pisałem ciężko się zmobilizować i robi się czasem za długie przerwy.A tu nie ma że nie chce, nawet jak wracałem do domu po 22 to i tak do pompek.

Co prawda swojego maksymalnego osiągu jakoś rewelacyjnie nie poprawiłem bo z 25-28 pompek skoczyło mi na 38 w jednej serii. Niemniej jak dla mniej nie jest to źle, bo nigdy wcześniej w życiu nie udało mi się dojść do liczby większej niż 30, wiec trener można powiedzieć działa.

Można się też zdziwić ile tych pompek zrobiło się sumarycznie. Bo jak mi dane z programu wskazują to od gdzieś  początku, może połowy grudnia jak zacząłem to stosować wykazuje 1244 wykonane pompki. Faktycznie pewnie więcej bo czasem przy okazji innych ćwiczeń też je robię, np. przy burpee itp.

W każdym razie ideałem byłoby dojść do 50 w jednej serii. Pocieszające jest też to, że jaki bym nie brał pod uwagę rodzaj ćwiczeń to moja forma z roku na rok rośnie. Bo o to głównie idzie, aby iść naprzód nie stać w miejscu tylko w każdej dziedzinie się rozwijać.
I jak rozmawiam z moimi znajomymi zwłaszcza tymi którzy są żonaci przeraża mnie to, że oni na wszystko patrzą, że już było. Rekordy były, najlepsze jazdy były, wszystko było, teraz to już na śmierć czekać. A ja bym chciał jeszcze tyle fajnych rzeczy zrobić tylu rzeczy się nauczyć, tyle książek napisać, tyle nowego poznać. Iść naprzód i nigdy się nie cofać!

A jeszcze kilka lat temu mówili mi wszyscy, że ona z wiekiem musi maleć. E tam maleć, ma rosnąć. To tak jak z chodzeniem, kiedyś jeszcze w średniej szkole przeszedłem w Kotlinie Kłodzkiej w jeden dzień 57 km. A potem mi wszyscy smęcili, w średniej szkole, teraz to byś nie dał rady tyle, bo to dawno było, teraz by ci nogi odpadły itp. bzdety :D No to dwa lata temu zaparłem się i przelazłem na Jurze 60km w jeden dzień. Co prawda myślałem po tym, że będę musiał amputować nogi, ale i tak było fajnie :D
Zawsze lubiłem ból, taki ból mięśni po ćwiczeniach, gdy wstając rano z łóżka prawie nie można się ruszać, gdy boli wszystko całe ciało. On jest jak narkotyk, chciało by się go coraz więcej, a ponieważ, im więcej się ćwiczy tym boli mniej, to trzeba robić to częściej, aby znów bolało. I tak zamyka się błędne koło tego wszystkiego.

Pewien rekord, który mnie męczy bo ma już parę lat to 150km na rowerze w jeden dzień. Może nie jakiś super wynik ale to nie na kolarce czy crosie, ale na góralu było, więc nie jest źle.  Ale nie mniej bardzo kusi, aby to kiedyś poprawić. Męczyło mnie to już w tym roku i zastanawiałem się. Tylko problem taki, że po takiej trasie kilka dni kolana bolą i ciężko jeździć. Więc mam dylemat czy lepiej kilka dni po 70-80km codziennie robić, czy raz zaszaleć.

No i jeszcze jeden rekord, ale z tym będzie ciężko - różnica poziomów w jeden dzień. To znowu z czasów studiów jak w jeden dzień wyszedłem z zlazłem ze Skrzycznego, Klimczoka i Szyndzielni, czyli w sumie 3 góry w dół i w górę, z góry biegiem dla oszczędności czasu :D Na dole ostatniej Szyndzielni to prawie się porzygałem. Też trochę kusi, ale jakoś ostatnimi laty wolę rower bo w góry musiałbym dojechać, iść to by mi się nawet chciało, ale jakby góry do mnie gdzieś podeszły. A rower starczy mi wyciągnąć.

CDXIV. Graffiti murowe

Graffiti na murach - gdy idzie się gdzieś przejść po mieście ciężko ich nie zauważyć. Mam do nich stosunek mieszany. Bo z jednej strony jest to oczywiście wandalizm, niszczenie budynków itp. Z drugiej strony, gdyby coś nagle przysypało nasze miasto, np. wulkan :D to wtedy, gdyby je jak Pompeje odkopano za tysiące lat graffiti byłyby niezwykłym dowodem i artefaktem naszej cywilizacji. I tak jak np. na codzień nie lubimy graffiti, które szpecą nasze budynki, tak graffiti pompejańskie są ciekawym elementem kultury, bardzo interesującym dla badaczy.

Więc nie będąc bazgrania po miejskich murach zwolennikiem, gdy włóczę się, jak to bywa moim zwyczajem, (lub jakby to Horacy powiedział sicut mea est mos ;) ) po parkach i różnych dziwnych miejscach z aparatem w ręce lubię porobić im zdjęcia. Bo przecież w pewnym stopniu ich treść, forma świadczą o nas i po jakimś czasie będą zabytkiem i jakimś elementem naszego istnienia i naszej tożsamości, jak każdy element z przeszłości, który zawsze choćby w swoich czasach był czymś zwykłym i brzydkim, po pewnym czasie staje się istotnym składnikiem naszej tożsamości i pamiątką.

I tak chodząc po jednym z parków otaczających moje osiedle można napotkać miejsce, w którym jest Pewna Muszla Koncertowa, niby czynna ale mocno zaniedbana. Choć pamiętam czasy, gdy była zaniedbana jeszcze bardziej, a w jej wnętrzu, wtedy pustym i zdewastowanym bawiliśmy się w różne gry. I ta muszla, a raczej mury jej stanowią pole do popisu wszelkiego rodzaju grafficiarzy, którzy różne treści na niej wypisują. I tak też dziś kilka takich zdjęć na blogu moim zamieszczam.





CDXIII. Lilie

Jako, że ostatnio mam wenę pisarską, no to sobie jeszcze trochę dziś po blogu popiszę. Zawsze wena łapie mnie zimową porą, ciekawe, że tak też było na starym blogu, że zimą pojawiało się dużo postów, czasem po kilka jednego dnia a latem całymi tygodniami nieraz nic nie pisałem. Zima widać wyzwala we mnie jakieś ukryte pokłady weny, które wydobywają się jak opary z gezjerów.

Ale tym razem choć piszę zimą, to nie o zimie będzie, ale o liliach. Lubię lilie, mam ich sporo, różnych. Podoba mi się w nich to, że są niepowtarzalne. Zawsze jak się kupi i zasadzi kilka lilii, a co roku dokupuję kilka, to tak naprawdę każda jest inna. Bywa podobna, ale jednak się różni. Ma inny kształt płatków, inne ułożenie plamek na sobie, inne wzory. Mogą być dwie czerwone czy też dwie białe lilie. Ale jeśli tylko zostały osobno kupione to nie będą nigdy dwie takie same lilie! Nigdy mi się to nie zdarzyło. Zawsze będą się w mniejszym lub większym stopniu różniły.

Choć mam ich wiele kolorów, to najbardziej mi szkoda, że jak kiedyś na targu widziałem niebieskie lilie, nie miałem przy sobie pieniędzy. Niebieskie lilie były takie śliczne, niestety nie udało mi się ich więcej spotkać, może w tym roku się uda. Bo chętnie bym sobie niebieskie lilie posadził. Ogólnie lubię niebieski kolor. Niebieskie jest letnie niebo, gdy nie mam na nim chmur i gdy można stojąc najlepiej na jakiejś skale albo leżąc spocony po jeździe w trawie patrzyć na nie i na bezkresny rozciągający się horyzont. I niebieski jest mój rower. Tak, kolor niebieski jest ładny. Ale póki nie mam niebieskich lilii, choć myślę że pewnego dnia będę je miał :) to zamieszczam zdjęcia jednych z licznych jakie mam - czerwonych.


CDXII. Sny

Czasem ktoś pytał mnie po co opisuję własne sny i tak się nad nimi zastanawiam. Przecież to tylko nic nie znaczące przesądy i głupoty. Czasem ktoś mówił, ty taki racjonalny, lubiący wszystko zaplanować na zimno a tu nagle sny i jeszcze decyzje podejmowane na podstawie tego co się śniło. Nie, potrafiłem je zawsze upakować w piękne racjonalne argumenty, że wyglądało wszystko na pasujące do siebie, przecież nie powiem, że doradzały mi to sny :D Umiejętność chowania wielu rzeczy za żelazną maską opanowałem od dawna do perfekcji, że zwykle mało kto wie co myślę w danej sytuacji naprawdę. Czasem nawet niektórych to przeraża, że najczęściej wyrażam mało emocji, wydaję się zimny i kompletnie wypruty z jakichkolwiek odruchów. Ludzie wolą jak ktoś się wydrze, odpowie coś głupiego, albo będzie zadowolony, przeraża ich jak ktoś siedzi patrzy zimnymi oczami, obserwuje i do końca nie wiadomo co myśli czego chce i co planuje. Ciężko go sprowokować i ciężko przekonać, a nawet jak się przekonało to nigdy nie wiadomo, czy przekonało naprawdę czy też to tylko zwrot aby nie wdawać się w niepotrzebne dyskusje a i tak zrobić swoje. Niektórzy wręcz mi mówili, że to budzi w nich strach.

Oczywistym jest też, że  nie zawsze słucham snów to tylko trochę taka licentia poetica.

Niemniej często miewam dziwne sny i często miewam sny które się w jakiś sposób sprawdzają, ostrzegają. Miewam sny przed chorobami, przed trudnymi wydarzeniami, miewam sny zapowiadające sukcesy i wieszczące porażki. Problem z nimi taki, że nie zawsze mówią wprost, często odwrotnie lub w postaci obrazów. Dziwne dla kogoś, który do pewnego momentu wierzył tylko w naukę i racjonalizm, zwłaszcza za czasów szkoły. Z drugiej strony moja mama miała też tak ze snami, moja babcia tak miała, a z tego co wiem w mojej dalszej rodzinie przed laty były nawet wróżki więc coś w tym jest.

I choć racjonalna część mnie krzyczy, że to głupie, idiotyczne, bez sensu, że przecież nie może być żadnych snów, bo inaczej oznaczało by to, że świat jest cały zdeterminowany i nie ma miejsca na naszą wolność. A czy myśl o tym, że żyjemy w świecie w którym nie ma miejsca na wolność nie jest straszna? To jakby żyć w klatce, w której można zrobić jeden jeden krok w którąś stronę bo tam już krata nas zatrzymuje. Sny są głupie i nie mają prawa się sprawdzać! Tak woła ten racjonalny ja. A potem nagle śni mi się ocena którą dostanę i taką dostaję, rzeczy które się staną i takie się dzieją, śni mi się że topie się w rzece i następnego dnia zostaję chory, śni mi się że wymykam się z sideł węża i za kilka dni trudna sytuacja, która była pozornie nie do rozwiązania się rozwiązuje. I jak mam potem nie wierzyć w sny? Jak więc jest z tymi snami?

CDXI. ...

Czas że tak powiem wrócić do rozsądku :D Ensiferum i Victory Song - Pieśń zwycięstwa wraz z tłumaczeniem za serwisem tekstowo.pl.
Ale ostatnimi dniami mendziłem każdemu jak potrzaskany. Jak pomyślę co z sobą zrobiłem. Mam nadzieję, że to szybko nie wróci. To były ciężkie dwa lata w każdej sferze. I tamta sytuacja z 2011 wiosny i to drugie pisanie jak mi pierwszej książki hab. nie przyjęli, potem 2012 znowu powroty itp., potem te kłopoty, Ck, recenzje, negatyw, kolokwium i walka psychologiczna.  W końcu jestem pierwszą osobą w historii jakiej ten recenzent nie dał rady  uwalić, nie dałem się wygrałem, choć prawie nikt nie we mnie w pewnym momencie nie wierzył, że dam radę. Sam jak jechałem zastanawiałem się czy jak mnie uwalą wrócić, czy skoczyć gdzieś z mostu i skończyć to wszystko. Mało kto wierzył, bo młody, bo sam do wszystkiego doszedł bez większego poparcia. Ale dałem radę, choć próbował różnych trików, zwyciężyłem. W zeszłe wakacje tylko jazda bez opamiętania rowerem trzymała mnie abym nie zwariował. I tak dobrze, że nie oszalałem od tego. Myślałem że już ok, ale to wszystko co było przez te dwa chore lata wyłazi jak diabeł z pudełka. Choć biorąc pod uwagę, że jak mi opowiadali kilku po hab. leczyło się nerwowo a tu jeszcze poza hab. tamta sytuacja, to nie jest chyba ze mną tak strasznie. Poza kilkudniowymi zjazdami jakoś się trzymam. Trzeba znowu wracać na ścieżkę wojownika. Trzeba walczyć, walczyć do zwycięstwa. Muszę się w końcu zabrać za moją kolejną książkę i wrócić do ćwiczeń.


The plan of invasion
an Evil deception
Was made in the halls of the dark kingdom
To steal their riches
To slave them all
To make them kneel for a new God

The Guard woke up the sleeping men
With the sound of a bronze horn
The enemy is getting closer
So brace yourselves for assault!

Swords in their hands they killed each and every man
Who dared to invade their sacred land
Victory songs are raising in the night
Telling all of their undying strength and might

Arrows are raining from the sky
As brothers fight side by side
We're outnumbered
But our destiny is to win

FIGHT!
Fight with the rage of a bear!
DEFEND!
Our homeland!
CRUSH!
Crush every enemy!
AND SEAL!
Our victory!

Swords in their hands they killed each and every man
Who dared to invade their sacred land
Victory songs are raising in the night
Telling all of their undying strength and might

Ei urhot kaukaisen Pohjolan
Uhan eessä taipuneet
Jälleen pauhaa kansi taivahan
Veri valuu maahan lumiseen
Moni nähdä ei saa huomista
Moni jää heitä kaipaamaan
Jälkipolville jää maa rauhaisa
Voitonlaulut soi ainiaan

[English translation:]

The braves of the north
Didn't give in before the threat
Again the sky dome rumbles
Blood stains the snow
Many don't get to see tomorrow
Many will be missed
Land remains peaceful for progeny
Songs of victory will sound forever)

Swords in their hands they killed each and every man
Who dared to invade their sacred land
Victory songs are raising in the night
Telling all of their undying strength and might

Swords in their hands they killed each and every man
Who dared to invade their sacred land
Victory songs are raising in the night
Telling all of their undying strength and might


Plan inwazji złego oszustwa
Powstało w halach mrocznego królestwa
Aby odebrać im ich bogactwo, zniewolić wszystkich
Złożyć pokłony nowemu bogu
Strażnik budzi śpiącego człowieka
Dźwiękiem brązowego rogu
Wróg sie zbliża
Więc przygotujcie się na napaść

Miecze w ich rękach zabiją każdego i wszystkich
którzy śmią napaść na ich ukrytą krainę
Zwycięska pieśń rozpiewa nocą
Opowiada wszystkim o ich nie śmiertelnej sile i mocy

Strzały padają z nieba
Jak Bracia walczą ramię w ramię
Przewyższają nas liczbą
Ale naszym przeznaczeniem jest Zwycięstwo!
Walcz! Z wściekłością niedźwiedzia!
Broń! Naszej ojczyzny!
Zniszcz! Każdego wroga!
I przypieczętuj nasze zwycięstwo


Miecze w ich rękach zabiją każdego i wszystkich
którzy śmią napaść na ich ukrytą krainę
Zwycięska pieśń rozpiewa nocą
Opowiada wszystkim o ich nie śmiertelnej sile i mocy

Wojownicy z północy
Nie dali wcześniej groźby
Znowu niebo zagrzmiało pod kopułą
Plamy krwi na śniegu
Wielu będzie zgubionych
Kraj pozostanie spokojny dla potomnych
Pieśń zwycięstwa zabrzmi na zawsze

Miecze w ich rękach zabiją każdego i wszystkich
którzy śmią napaść na ich ukrytą krainę
Zwycięska pieśń rozpiewa nocą
Opowiada wszystkim o ich nie śmiertelnej sile i mocy

Miecze w ich rękach zabiją każdego i wszystkich
którzy śmią napaść na ich ukrytą krainę
Zwycięska pieśń rozpiewa nocą
Opowiada wszystkim o ich nie śmiertelnej sile i mocy

piątek, 15 lutego 2013

CDX. Takie sobie gadanie o lutym i rowerze

Nie wiem czemu ale zawsze luty, czasem początek marca to miesiące, gdy mam jakiegoś doła. A już ostatnie lata to totalnie. Czasem ciężko pewne rzeczy wywalić ze swojej głowy. Ostatnie dni też był totalny zjazd. Na szczęście jakoś mi przechodzi i trzeba się za robotę zabrać, bo ostatnio mało jej zrobiłem i zaległości powstały :d
Najbardziej dziwię się czemu to wróciło, przecież po zeszłorocznych sukcesach, jak cieszyłem się tym wszystkim wydawało mi się, że mogę góry przenosić i jakby mi kto kazał z widelcem rzucić się na lwa zrobiłbym to bez wahania. A potem to wszystko znowu wróciło. To czekanie na wiosnę, na to jak wsiądę znów na rower i wtedy wszystkie złe i smutne rzeczy przejdą jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jest ciężkie do zniesienia. Starczy jedna dłuższa jazda i czuję się jakbym dostawał skrzydeł, albo wziął jakieś prochy tak to na mnie działa. Rower jest jak narkotyk im więcej się go bierze tym więcej chciałby się jeździć a jego brak to jak objaw odstawienia jakiejś koki lub innego świństwa (nie wiem dokładnie bo nie brałem :D). I choć to nie rower przyczyną jest zamieszania w mej głowie wiem, że starczy on aby wszystko przeszło. Muszę sobie na wiosnę kupić nowy piękny rower na Jurę na miejsce mojego starego, jakiś odlotowy i bajerancki, a co! W końcu cóż więcej mi zostało. A wtedy ścignę wszystko co się rusza :D Jak wyjadę na nowym rowerze w mej niebieskiej koszulce i niebieskich butach nie będzie na mnie mocnych, pomknę znów jak na skrzydłach! Po niebieskie przylaszczki ;)

CDIX. Ensiferum Tears


Shadows of evening on a traveller´s way
Destiny tells where the strange path will lead you
Alone I´ve been walking this path every day
under the stars and the white silver moon
I hear a song and I´m closing my eyes
while it´s sound is carresing my poor and sad mind
Will you tonight give your promise to me
For one day the silence will sleep in your dreams

I´ve been waiting for so long time
to see the light of golden bright sun
I feel no sorrow in the heart of mine
for the tears of life are now gone

Winds are whispering in the sacred forest
dancing and singing with the red autumn leaves
These memories I could never forget
with rising sun I shall be here with thee

czwartek, 14 lutego 2013

CDVIII. Sen

Miałem dzisiaj bardzo dziwny i sugestywny sen. Śniło mi się, że leciałem w dół jakbym wypadł z jakiegoś samolotu, ale momentu wypadnięcia samego w śnie nie było po prostu leciałem. I spadałem, spadałem aż uderzyłem się w ziemię a wtedy zginąłem, znaczy zobaczyłem nagle ciemność i chwile potem światło jakbym obudził się w innym świecie i się obudziłem. Dziwaczny sen, czemu muszę mieć często cudaczne sny. A biorąc pod uwagę, że mam trochę rodzinnych zdolności medialnych to one się często nie w dosłowny, ale jakiś przewrotny sposób sprawdzają.

Ale czasem w bardzo przewrony, bo jak czekałem na recenzje mojej habilitacji śniło mi się, że dostałem trzy negatywy i jednego pozytywa i ktoś mi mówi, że to już koniec wszystkiego. Obudziłem się wtedy zlany potem i przerażony. I tego  samego dnia otrzymałem wiadomość o 1 pozytywnej recenzji a mój wynik na końcu był 3:1 jak we śnie, tylko na odwrót - trzy były pozytywne. Ale z drugiej strony jak byłem na studiach czasem śniły mi się oceny jakie np. dostanę z egzaminu i to w sytuacjach wcale nie oczywistych jaka ona będzie i takie dostawałem. I być tu mądry ze snami.

CDVII. O salsie

Od kliku miesięcy chodzę sobie na kurs salsy. A tak pewnego razu mi odwaliło, i choć nigdy nie byłem jakimś tancerzem, postanowiłem zobaczyć jak to jest. A że taniec jest żywy, sympatyczny a z drugiej strony również dość skomplikowany w sensie układów, które trzeba się nauczyć i wykonywać, to muszę przyznać, że nawet ciekawe doświadczenie, czego bym nigdy jeszcze kilka lat temu nie przypuszczał, że napiszę, jako że nigdy specjalnie nie przepadałem za tańczeniem. Nie to, abym uważał, iż teraz mi w tym tańcu wszystko wychodzi, co to to nie, wątpię, aby dało się ze mnie zrobić kogoś kto dobrze tańczy, prędzej uwierzę, że kulę ziemską objadę na rowerze, ale i tak wychodzi mi to lepiej niż w momencie, gdy się na to zapisywałem, bo myślałem, że pójdę raz czy drugi i z kompletnego braku umiejętności tańczenia dam sobie spokój, a tu prawie czwarty miesiąc mija (może z przerwami pewnymi, na święta i chorobę) i sam jestem pod wrażeniem, że się z tego jeszcze nie wycofałem. Można wręcz powiedzieć, że to mnie zaskoczyło. Inna rzecz, że za dawniejszych czasów na ten przykład szkoły średniej w ogóle bym się czegoś takiego nie podjął, bo to przecież tylko prostaki i głupole tak przyziemnymi sprawami się zajmują, a przynajmniej tak wtedy myślałem, a porządni intelektualiści nie będą podskakiwać jak idiota, którego w głowę walnęła sztacheta od płota. Niemniej teraz sam w jakimś sensie zostałem idiotą bo nawet mi się to trochę spodobało, no nie żebym od książek i roweru wolał, co to to bez przesady :D, ale obleci.

środa, 13 lutego 2013

CDVI. ...

Gdy brudnej nocy długie godziny
Szczerzą swe zęby w mrocznej dali
Gdy cię przeraża won niziny
Gdzie trupy marsza dzisiaj grali

Podłoga w mroku się cała rusza
Posępnie jęczą deski całe
A z okna strzela w serce kusza
By przebić ciało poczerniałe

I woń pogniła się unosi
Zalewa oczy i świat cały
A klekot kości się donosi
Szczerzy kostucha wstrętne gały

Wszystko jest dziwne, tonie w mroku
W przyblakłym świetle cienie rzuca
A w ciemnym kącie gdzieś na boku
Diabeł się śmiejąc wolno kuca

Sen, głaz powieki nie przyszpila
 Wiruje wszystko przed oczami
Łamie się kolec u badyla
A duszę moją szczują psami

Biesy co siedzą w swym odmęcie
Który daleko jest od ziemi
Lubują się gdzieś w tym zamęcie
Cieszą się zabawami swemi


CDV. De Februario

Znalazłem dziś taki średniowieczny tekścik z łacińskimi wierszami, pisanymi w średniowiecznej Polsce o poszczególnych miesiącach, razem z tłumaczeniem E. Głębickiej. A jako, że mamy właśnie miesiąc luty, to o tym miesiącu wiersz zamieszczam:

Februarius

Signitur oculta febris februo tibi multa,
Si comedis betam necnon ancam vel anetam,
Potio sumatur in pollice, tunc minuatur,
Frigida vitentur et balnea sana putentur,
Febris algorem fuge, pollice funde cruorem.

Luty

Nazwa tego miesiąca zimnicę ci przypomina,
Jesli bez pomiarkowania buraki, gęś, kaczkę pożywasz,
Sok w twoim palcu się zbiera, po pewnym czasie wycieka.
mrozu zawsze unikaj, kąpieli dla zdrowia zażywaj,
Przed chłodem, zimnicę niosącym, uciekaj, z palca krwii upuść.

CDIV. Rok istnienia bloga

Nawet w pierwszej chwili nie zorientowałem się o tym, bo jakoś nie kojarzyłem, że tego bloga zacząłem prowadzić równo rok temu, ale jak teraz oglądam, to tak mi z moich wyliczeń wychodzi, że pierwsze notki przeniesione z poprzedniego bloga mają datę dokładnie z 13 lutego roku 2012. Ciekawym jest, że pewnie nie dowiedział bym się o tym, gdyby nie to, że kolejny film Krawczuka chcąc tu zamieścić przypadkiem jakoś tak jakby jakiś głos w mej głowie powiedział mi abym zobaczył na luty zeszłego roku i wtedy odkryłem, że to był dokładnie 13 luty. Czysty przypadek, bo inaczej te notki bym nie pisał, ale skoro przeznaczenie doprowadziło mnie do tego, abym dowiedział się, że to równo rok już mija, jak bloga zacząłem prowadzić, to warto by coś w kilku zdaniach napisać. Ciekawym jest też, ze jednocześnie kilka dni temu była równo czterechsetna notka, więc można tak rzec, że dwie rocznice zbiegły się prawie razem. A może to tylko moja mania klasyfikowania wszystkiego.

CDIII. Inny wywiad z Krawczukiem

Jeszcze inny wywiad z Krawczukiem, również znaleziony w odmętach youtube.


CDII. Takie sobie

Zastanawiałem się dziś skąd wzięło się we mnie zamiłowanie do antyku, dawnych czasów, łaciny i tym podobnych spraw. Myślę, że gdzieś zdecydowała moja postawa dotycząca pragnienia bycia innym. Mam wrażenie, ze z tego punktu widzenia ludzie dzielą się na dwa rodzaje, jedni szukają akceptacji innych i chcą w jakiś sposób upodobnić się do grupy w której funkcjonują, trochę może aby ta grupa ich zaakceptowała, może dlatego, że po prostu im to odpowiada, nie wiem bo nigdy nie należałem do tej grupy :D i zawsze ostatnią rzeczą na której mi zależało była akceptacja innych ludzi. Drugą natomiast grupą są ci, którzy chcą być inni, chcą w jakiś sposób się wyróżnić.

Patrząc na perspektywę szkolną a w tych czasach zacząłem się interesować dziwnymi rzeczami, bardzo często ci inni tworzą różne subkultury. Inny, często oznacza bycie członkiem jakiejś grupy, grupy słuchającej pewnego rodzaju muzyki, religii, ubierającej się w jakiś sposób, itp. I ci co chcą być inni przeważnie stają się członkami takich grup. Ale ..., no właśnie, ale czy wtedy są inni. Stają się przecież w jakimś sensie członkami pewnej grupy, subkultury, są inni od większości, ale są "tacy sami" jak członkowie tej grupy, a przynajmniej starają się do niej upodobnić. A ja chciałem być inny od normalnych ale tak bardzo INNY, aby być też inny od "innych" :) I w pewnym stopniu mi to zwykle wychodziło, do pewnego stopnia, zawsze byłem taki trochę obok wszystkiego, niby obecny, ale jednak nie do końca w realnym świecie. A z drugiej strony przecież jednocześnie w wielu sprawach twardo stąpający po ziemi. I w pewnym sensie z jednej strony zachowując inność a z drugiej dostosowując się w wielu sprawach do świata po to, aby dostać to co chciałem, stałem się chodzącą sprzecznością. Kimś o kim jedni mówili, że jest bezproduktywnym marzycielem, bujającym w obłokach i mało kontaktującym z rzeczywistością, a inni w tym samym czasie, że jest cynicznym zimnym sukinsynem dążącym do celu po trupach. Jakie jest w takim razie moje prawdziwe ja? Czasem tak zagmatwałem się, że sam tego nie wiem. Nescio qui sum.

wtorek, 12 lutego 2013

CDI. Wywiad z Krawczukiem

Aleksander Krawczuk i jego książki o antyku był moją ulubioną lekturą za czasów średniej szkoły, dlatego choć dziś nie we wszystkim zgadzam się z jego poglądami, nadal lubię posłuchać wywiadów z nim, które są czasem zamieszczone w necie. Zamieszczam interesujący wywiad, w stylu "późnego Krawczuka" czyli pełnym poza informacjami o historii wspomnień autobiograficznych. Jak ktoś czytał najnowsze książki Krawczuka z ostatniego dziesięciolecia, znajdzie w wywiadzie wiele nawiązań do nich. Przy okazji wszystko polane zamiłowaniem do Krakowa, i specyficznym stylem Krawczuka, który zawsze lubiłem.


poniedziałek, 11 lutego 2013

CD. Czterysetny post

I tym oto sposobem dobrnąłem do 400 postu na moim blogu. Nowym blogu i choć cześć treści jest przeniesiona ze starego to i tu w ciągu roku napisałem był ponad dwieście postów. Sam się dziwię aż temu. Ale ciągle przestać pisaniny mojej ochoty nie amm bez względu na to czy głupią czy też innym razem sens jakiś mająca ona mi się wydaje.  Najbardziej dziwni mnie, że ktoś te dziwne treści które w głowie mojej się rodzą od czasu do czasu czytuje, jako że duża część z nich w dziwnym języku napisana jest, języku, który obecnie wszyscy chcieliby ze społeczeństwa wyrugować. A przecież cóż to za świat, cóż to za Europa bez języka łacińskiego, toż to cień jej jedynie. Cień życia pozbawiony i na zagładę skazany, jak drzewo które samo korzenie swoje wyrwało i liczy, ze bez nich żyć będzie. A przecież łacina jak krew płynie w żyłach każdego Europejczyka i każdego Polaka, czy wie on o tym, czy też nie. Jest jak krzyk przeszłych pokoleń i jak wołanie jego przodków, którzy tylko w tym jeżyku wszystko co pisali zapisywali. Ale on wyrzekł się swoich przodków, swojej przeszłości, licząc, że zbuduje Nowy Wspaniały Świat a zbudować może jedynie piekło, jak wszyscy utopiści marzący o nowym lepszym świecie w imię którego jedynie pozostawili miliony trupów rozsiane po obozach i gułagach.

niedziela, 10 lutego 2013

CCCXCIX. O szanowaniu ksiąg

Dziś taki krótki wierszyk łaciński jaki mi się wybrał, gdy otworzyłem w losowym miejscu Antologię poezji łacińskiej w Polsce. Nigdym nie mógł zrozumieć, dlaczego większość filologów nie lubi łaciny poklasycznej napisanej w średniowieczu i później. Ale cóż powiedziałbym w pewnym sensie, że to ich problem, gdyby nie fakt, że łacina poklasyczna jest jedną z zupełnie zapomnianych literatur. Nie interesuje zwykle filologów klasycznych bo nie jest napisana w antyku, nie interesuje filologów współczesnych bo polonista woli to co po polsku, germanista po niemiecku, itd. Leży zapomniana w pyle bibliotek i czeka na lepsze czasy, aż znów ktoś odkryje jej piękno, jakby ściągnął welon z jej twarzy. Ale dość narzekania wróćmy zatem do tytułowego wierszyka o księgach, który zamieszczam w oryginale i tłumaczeniu J. Limana.

De libris beneservandis

  Qui libros aperis, hoc claudere ne pigriteris;
Claudunt prudentes, non claudunt insipientes; 
A fatuis sordide libri tractantur ubique, 
Sed noscens litteras contractat ut margaritas.

O szanowaniu ksiąg

Ty, który księgi otwierasz, nie leń się by je zawierać,
Zawierają je mądrzy, nie zawrą zaś ich niemądrzy.
Głupców zawżdy podła winą, że ksiąg wcale nie cenią,
Ten wszak, kto zaś zna litery, dotyka je jak perły.

Mam pewną uwagę do przekładu  wątpliwość  czy dla słówka beneservandis najlepszym odpowiednikiem jest szanowanie, pewnie niezłym ale chyba lepiej byłoby bardziej dosłownie powiedzieć - o dobrym traktowaniu ksiąg.


piątek, 8 lutego 2013

CCCXCVIII. ΜΟΛΩΝ ΛΑΒΕ

Postquam eam pulchram Leonidi statuam vidi non potui hoc in loco eam dare ut steat et cum galdio suam hostes defendat. Λεονιδας μαχαιραν και οπλον manibus suis tenet et terram suam spectat. Si aliquem qui hostes eius es videret ad eum accurreret et gladio ferriret.


czwartek, 7 lutego 2013

CCCXCVII. Przylaszczki - komentarz

Jeszcze taki krótki komentarz do mojego wczorajszego tekstu o przylaszczkach. Moim zdaniem na tyle na ile ja je widziałem, niebieskich przylaszczek jest więcej przy drodze do Biskupic, która opisałem wczoraj.  W Ostrężniku jest zdecydowanie więcej białych i tam tworzą prawdziwy dywan zwłaszcza wzdłuż drogi w stronę Diabelskich Mostów (szczególnie w okresie połowy kwietnia, trochę za połową kwietnia, zależy jak którego roku). Natomiast gdy minie się Diabelskie Mosty i źródła Zygmunta to dalej jadąc w stronę Złotego Potoku doliną Wiercicy zaczynają po lewej stronie drogi przeważać niebieckie.
( Można ich też wiele spotkać na różnych skałach, ale tam są raczej pojedyncze kępki a nie całe dywany pokrywające liście).

środa, 6 lutego 2013

CCCXCVI. Przylaszczki


Odkąd często bywam na Jurze bardzo polubiłem przylaszczki. Piękne małe kwiatuszki, rosnące najczęściej wśród liści w lesie. Najwięcej można ich spotkać w okolicach Złotego Potoku, dokładnie rejon Ostrężnika, ale również koło Olsztyna, gdy jedzie się od strony Biskupic w pewnym momencie zjeżdżając z góry pojawia się przed oczami (a raczej z boku się pojawia) ostry zakręt mający prawie 90 stopni (nie mówiąc już o tym, że piękny jest powrót pod górę w Biskupicach zwłaszcza jak jedzie się rowerem w ponad 30 stopniowym upale) w stronę Olsztyna, tam po kilkuset metrach po prawej stronie drogi w marcu i wczesnym kwietniu pojawia się na poboczu prawdziwy dywan przylaszczek. Jurajskie przylaszczki, trzeba tu wspomnieć mogą mieć dwa kolory, są białe i niebieskie. Przy czym nie kwitną jednocześnie a przynajmniej ich większość nie kwitnie jednocześnie, bo znajdą się zawsze jakieś spóźnialskie, albo też jakieś przyspieszalskie, ale ogół trzyma się pewnej jasno ustalonej przez prawa przyrody zasady.

Pierwsze zawsze kwitną niebieskie a dopiero potem tak koło dwa tygodnie później zakwitają białe. Najpiękniejsze są tam, gdzie pokrywają ziemię setkami, tworząc całuny, jakby ktoś pokrył stare przywiedłe liście kołdrą z kwiatów. Osobiście wole niebieskie, bo są bardziej kolorowe, ładniejsze i wychodzą pierwsze. I gdy widzi się taki dywan zakwitłych przylaszczek, to prawdziwie wieszczy on zwycięstwo wiosny nad zimą. Jakby te szare liście, które zakrywają niebieskie kwiaty były zimą, która odchodzi a niebieski koc wiosnę nadchodzącą, choć nie zawsze jeszcze realnie istniejącą, ale już gdzieś tam w dali zbliżająca się do świata, samą swą obecnością przyzywał. Wołał, aby nadeszła w leśnym półmroku, w cichym zakątku, tam gdzie ludzi nie ma krzyczał niemym głosem przyzwyczając promienie słońca, aby oświetlały ich listki.

Placet-ne vobis is flos caeruleus? Itaque weźcie go na rękę, a najpierwej poszukajcie wśród skalnego rumowiska, quaerete et dabitur vobis. A gdy ręka zetknie się z niebieskimi płatkami et caeruleus flos manus vestra tangit scite ver erit, ver cum omnibus coloris et omni hilaritate. Et stańcie na szczycie skały i popatrzcie w dal. Spectatis, et quid videtis? Si nihil videtis oculos vestros claudite et somniate, et ut in somnis flores caeruleos spectetis - id vobis ex animi mei sententia opto. Abyście zobaczyli w swym śnie niebieski kwiat, który kwitnie w tajemniczym rumowisku, i wzięli go na rękę.





wtorek, 5 lutego 2013

CCCXCV. Melitta defenditur

Equites Melitenses fortiter insulam suam defandant. Semper placet mihi legere de defensione ista. Est historia  virtute honoreque ornata, plena fortis viribus qui inter se pugnant. Gratum est legere de Turcis arcum Sancti Elmi oppugnantibus, et Equitibus Melitensibus qui eam arcem defendunt. Turci magno cum impetu castellum oppugnant at equites auxilia expectunt, auxilia quae de messana rex Hispaniae eis missurus est. Nesciunt venuntque an non sed sine mora pugnant et expectunt. Turci arcem sancti Elmi vincent equites crucificantur sed alii in Melita longius certant et auxilium expectant. Hodie pulchrum diem habui historia illam legens. Sed victoria non longe abest nam Toletanus auxilium equitibus missurus est. Pugna autem Melitta, pugnate milites christiani, barbaros vincete. Et hodie debemus semper barbaros vincere qui Europam terram nostram oppugnant, illos musulmanos perfidos qui culturam nostram vincere volunt. Non debemus terram nostram illis prodere sed eos occidere, omnes sicut olim Orianna Falacci dicebat. Nam musulmanus est nunc ut olim erat hostis noster horrendus, sed spero sicut olim equites Melitenses et nunc nos eos vincemus!


poniedziałek, 4 lutego 2013

CCCXCIV. Czarny kot



Nocą na rynku, gdzie nie ma plota
Widać czasami czarnego kota
Księżyc przenika chmury nad głową
Wszystko oprawę ma barokową

Kot cicho stąpa po bruku szarym
Nawet na słońcu nie jest on białym
Mówią zaś ludzie co wiele wiedzą
I kota losy zaprawdę śledzą

Że widok kota nocą czarnego
Jest zapowiedzią czegoś strasznego
Że kot jak diabeł kusi do złego
Zaś osobliwie futra ciemnego

Mówią, że kiedy kota dostrzeżesz
I oczy ciemne, mroczne postrzeżesz
Wiatr twarz twą muska bez ruchu ręką
Śmierć gdzieś w zaułku kłapie paszczęką

Ogon zaś kota do góry sterczy
Serce twe  strachem przejęte jęczy
Kot strasznie patrzy, wzrokiem spoziera
Duszę przez oczy twoją pożera

Pot występuje, czoło zalewa
Jak gdy kto wódkę w szklanki nalewa
Kot patrzy dalej, jak szatan czarny
Los policzony i będzie marny

Wtem słychać kroki, i ktoś nadchodzi
Może to sługa diabła przechodzi
Może już zaraz z widłami wyjdzie
I po twą dusze chętnie tu przyjdzie

Wtem kot się rzuca i wnet ucieka
Na to co idzie dalej nie czeka
Lecz to nie diabeł ani diablica
Nie jest to z cyrku też głodna lwica

To pijak toczy się w nocy mroku
Bijąc po bruku z boku do boku
A kogo miała wnet brać kostucha
Widząc strach kota śmiechem wybucha

Kiedy bowiem kot drogę przebiegnie
Pechem nie nazywaj rzeczy gniewnie
Lecz za jaja złap i nogę wyrwij pewnie
Niech na starym rynku łka gad rzewnie





CCCXCIII. Polska wolność

Pisałem kilka razy na blogu tym albo na poprzednim bo pamięć zawodną jest, o wolności i o tym, że Polacy zawsze wielce ją sobie cenił, bo przecież wolność ważniejsza jest niźli dobre rządy. Nic bowiem co pod przymusem się dzieje dobrym być nie może choćby nawet i efekty korzystne przynosiło. Czytając dziś natknąłem się na taki cytat, który to polskie umiłowanie wolności potwierdza. Wypowiedział go wielki kanclerz Jan Zamojski do króla Zygmunta III w roku 1605, gdy król na wolności i targnąć się chciał:

"Wolę zginąć w obronie demokracji szlacheckiej niż status et flos iste libertatis [stan i kwiat tej wolności] odmienić"

Po wypowiedzeniu tych słów wyjechał lekceważąc króla i dalsze obrady.

(a pomijając problem wolności piękne czasy to być musiały, gdy na sejmowej mównicy w wypowiedzi swoje łacińskie fragmenty wkładano, nie tak jak dziś gdy barbarzyńcy wszechwładnie nami panują)

niedziela, 3 lutego 2013

CCCXCII. Keats - O śmierci

Wierszyk Keats'a angielskiego poety o śmierci, bardzo bliski wielu obrazom, które wiele razy na tym blogu opisywałem. Sen i śmierć ὐπνος και θανατος razem połączeni i razem splątani i nie wiadomo w którym miejscu jeden się kończy a drugi zaczyna i który jest realnością. Tak jak i ja nigdy nie byłem do końca przekonany o realności swego istnienia czując się jak unoszony falą przeznaczenia. Gdzie wszelkie starania rozbijają się o mur niemożności a gdy ich nie ma nagle spływają olśnienia, które początkiem są nowego istnienia. Oniryczne wizje, nierzeczywistości a jednocześnie bardzo twarde trzymanie się realiów w wielu sprawach i gdzie kończy się  ὐπνος a gdzie zaczyna realitas, nescio quis enim scire potes.

Czyż śmierć jest snem - gdy życie jest jak sen,
Którego każda scena to widziadło
Ulatujące sprzed oczu, a cień
Nieprzeniknionej śmierci pada grozą nagłą?
Dziwne, że błądząc ziemską ścieżką snu,
Wśród klęsk i nieszczęść ostrych jak kamienie,
Nie śmiemy myśleć, chociaż brak już tchu,
Że ten cień, który kresem jest - to przebudzenie



sobota, 2 lutego 2013

CCCXCI. Łacińska Polska

Cytat z I Statutu Litewskiego z roku 1621 autorstwa Jana Kazimierza Paszkiewicza o tym, że w Polsce łacina jest podstawą funkcjonowania.

Polska kwitniet łacinoju,
Litwa kwitniet ruszczynoju
biez toj w Polsze nie priebudiesz
biez siej w Liwie błazen budiesz

piątek, 1 lutego 2013

CCCXC. Ocena czasopism naukowych - refleksje

Tym razem powydziwiam sobie na zupełnie inne tematy niż zwykle. Jako, że w jakiś sposób produktywność naukową tego co w nauce pisanym jest tzreba mierzyć, biurokratyczne procedury różne wymyślane są, aby w jakiś sposób czasopisma naukowe ocenić i ich jakość porównać. I o ile sama idea wydaje mi się ze wszech miar słuszna i sensowna, są bowiem pisma lepsze i gorsze, bezsensowne wydają mi się kryteria, których w tym celu się używa, gdyż dotyczą one jedynie spraw czysto biurokratycznych, zapomina się natomiast o kwestii bardzo ważnej, która jakoś umyka wszystkim "światłym", którzy wszelkie reformy naszej nauki przeprowadzają.

Jest to mianowicie kwestia czasu wydawania pisma. Moim zdaniem pewna część punktów powinna być przyznawana pismu w zależności od tego jak długo ono ukazuje się na rynku. I nie jak obecnie, że tzreba aby pismo wychodziło dwa lata aby dostało punkty i było klasyfikowane, bo cóż to jest dwa lata, to jak mgnienie skrzydeł motyla, jak jeden oddech, chwila którą nawet dostrzec trudno. Czas ten powinien w dziesiątkach lat być mierzony i pisma, które 100 lub więcej a przynajmniej z 50 lat regularnie się ukazują za to powinny dodatkowe punkty dostawać.

W pierwszej chwili, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, które tak nisko sobie przeszłość cenią, koncepcja ta może z pozoru głupią się wydać. Ale osobiście wierzę, że ma ona swój głęboki sens. Wiedza bowiem jest to coś co na kształt pochodni przekazywanej poprzez łańcuch pokoleń, gdzie każdy dokłada jakąś cegiełkę, jednak bez tych poprzednich pokoleń ta obecna cegiełka istnieć by nie mogła w ten więc sposób można stwierdzić, że przeszłość ważniejsza jest od teraźniejszości - teraźniejszość bowiem bez przeszłości nijak zaistnieć by nie mogła, przeszłość natomiast bez teraźniejszości jak najbardziej mogłaby istnieć. I jest to pewien paradoks, i rzecz może nieco zbyt ostro sformułowana się wydaje, ale jak się nad tym zastanawiać to tak logicznie sprawę ujmując wychodzi.  Logika zaś niebezpieczną jest bronią i dawać ją do ręki takim jak ja to pewnie jak małpie brzytwę wręczyć i liczyć, że wszystkiego wkoło brzytwą tą nie pochlasta. Ale do rzeczy daleko bowiem odeszliśmy od tematu punktacji naukowych czasopism, wchodząc na temat małpy z brzytwą :D

A wiec jak powiedział, którego to powiedzenia wersji jest wiele i autorów domniemanych, ale przyjmijmy, że powiedział to Jan z Salisbury, bo z tą wersją najczęściej się spotykałem, porównując nas z przeszłością, że jesteśmy tylko karłami, które wstąpiły na ramiona olbrzymów i dalej widzieć możemy dlatego jedynie, że naszą małość do ich wielkości dodać nam dano.

Tak też i czasopismo, które długo lat istnieje to czasopismo,  w którym znane osoby z danej dziedziny nauki na przestrzeni dziesięcioleci, a czasem nawet i stuleci teksty swoje pisały. A jeśli i my coś tam swojego opublikujemy, to stajemy się w jakiś sposób jednym z nimi ciągiem w przekazywaniu wiedzy. I parafrazując słowa Juliana Apostaty, jeśli nawet nie dorównujemy im mądrością, to sama chęć stania się takimi jak oni stawia nas w jakimś sensie w jednej z nimi kategorii. Poza tym, jak coś istniało długo to i prawdopodobieństwo większe jest, że i w przyszłości długo istnieć będzie. A więc jak dane czasopismo wychodzi 100 czy więcej lat szansa jest spora, że i kolejną setkę wychodzić będzie i tak ja my na naszych poprzednikach tak i kolejni na nas kiedyś wzorować się będą.

Cóż natomiast, gdy pismo krótko istnieje. W takiej sytuacji nie ma ciągu poprzedników do których się odwołujemy, nie ma też pewności, że pismo takie przez kolejne dziesięciolecia istnienie swe utrzyma. Nie znaczy to rzecz jasna, że jest złe, ale jest to tylko ziarno, zasiane ziarno z którego nie wiadomo, czy wyrośnie piękne drzewo, czy też zmarnienie i nic z niego nie będzie. A skoro nie wiadomo, to jak można czemuś co jest tylko enigmą, zagadką i wielką niewiadomą tyle punktów dawać co pismu, które długo wychodzi i o któregoś poziomie i ludziach, którzy tam przez dziesięciolecia pisali wszystko wiadomo. Doprawdy nie wiem. Wiem jedynie, że szaleństwo tych, którzy w różnych gremiach siedzą i oceny te tworzą mnie przeraża.

Sprawę zaś podsumowując uważam, że czas wydawania powinien być ważnym parametrem jego oceny, dlatego ważniejszym jak takie rzeczy jak składy rady redakcyjnej, liczba wydawanych artykułów, odsetki zagranicznych recenzentów czy inne kryteria które się tam obecnie znajdują, które nie uważam bynajmniej za nieistotne, ale za wtórne wobec tego czy pismo istnieje długo i ma za sobą piękną historię.

Link within

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...